Strony

niedziela, 27 października 2013

Rozdział 5

Później wszystko działo się bardzo szybko. Liam, Niall, Zayn i Harry niemal równocześnie zerwali się ze swoich miejsc.
-Spróbuj zrobić coś Louisowi lub Jen. Wiesz, że to się dla ciebie źle skończy Donavan!- warknął Liam do telefonu.
Każdy z nich wyglądał na ostro wkurzonego. Ale nic dziwnego, w końcu jeden z nich znalazł się w "kryjówce nieprzyjaciela".

-Nie próbuj mi grozić Payne. Co powiesz na małą wymianę? Ta mała suka, która rozwaliła nam ostatnio robotę za Louisa i jego słodką dziewczynę. Radzę się pospieszyć, bo wiesz jak to się może skończyć. Masz 1 h na zastanowienie, wtedy ustalimy miejsce spotkania.

I rozłączył się. A ja siedziałam bez ruchu wpatrując się w przestrzeń za oknem, gdzie powoli zaczynało świtać. Wiedziałam, że chodziło o mnie. Chciał się zemścić. Coś przekręciło mi się w żołądku. To oczywiste, że wybiorą Louisa i Jen. To ich przyjaciel, a nawet brat. Mnie znają od dwóch dni i na dodatek nie lubią mnie. W głowie już kształtowała mi się wizja, co się stanie gdy trafię do Donavana. Tak od razu mnie nie zabije. Postara się, żebym cierpiała. Może uda mi się uciec? Ale jak? Nie, nie ma szans, przecież on ma tam ludzi. Będzie mógł zrobić wszystko, nikt mu nie przeszkodzi, może będzie miał tyle litości, że zabije mnie szybko...

-Scarlette. Scarlette. Scarlette do jasnej cholery!- dopiero teraz dotarł do mnie głos Izzy.- o kogo mu chodziło?

-O mnie, Iz.- powiedziałam o dziwo spokojne, chociaż w czułam się jak kłębek nerwów.

Dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze i włączyła się w żywą dyskusję, która panowała teraz w pokoju.

-Nie możecie mu jej oddać!- przebił się głos dziewczyny.

-Serio? Nic nie możesz zrobić. Nie zostawimy tam Lou!

-Poważnie myślisz, że wybierzemy ją, zamiast chłopaka, który jest dla nas jak brat?

Niall, Harry i Zayn patrzyli na nią jak na kompletną idiotkę. Podjęli decyzję, to normalne. Tylko Liam stał w bezruchu. Na twarzy miał wymalowany wyraz jakby walczył ze sobą wewnętrznie.

-A TO MOJA SIOSTRA! Na pewno możecie zrobić coś innego!- Iz nie dawała za wygraną, kochana dziewczyna. Ale to nie ma teraz znaczenia.

-Daj spokój Isabelle.- powiedziałam wstając.- Też bym tak wybrała i ty też. To ja nie powinnam się mieszać wczoraj wieczorem w nie swoje sprawy.

Izzy patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a reszta z czymś dziwnym w oczach. Odrobina szacunku? Miałam ochotę się roześmiać. Tego się na pewno nie spodziewałam z ich strony.

-Nikt nigdzie nie idzie. Odbijemy Lou i Jen, a Scarlette i Isabelle zostają tutaj na razie. Poradzimy sobie, w końcu Donavan się tego nie spodziewa.

Liam wydawał się być pewien tego co mówił, on też już wybrał. Po jego słowach wybuchła na nowo dyskusja. Zayn, Harry i Niall przeciwko Liamowi i Izzy, która całkowicie go poparła.

-Będziesz ryzykował życie nas wszystkich dla kogoś, kogo nie znasz?- krzyknął Niall.

-Jak możesz być takim hipokrytą?! W ten sposób WSZYSCY możemy wyjść z tego żywi!- odwarknęła brunetka.

-Wy na pewno, jak będziecie bezpiecznie siedzieć w domu!

Miał rację. Dobra koniec tego, czas zacząć coś robić.

-Zamknijcie się wszyscy!- krzyknęłam jak najgłośniej, dzięki czemu zapanowała cisza i wszyscy na mnie spojrzeli.- Mamy jeszcze jedno wyjście. Pójdę do Donavana, wtedy wy odzyskacie Louisa i Jen. Myślę, że da mi pożyć przez kilka dni, żeby mnie pomęczyć. Wieczorem, gdy trochę się uspokoi i nie będzie nic podejrzewał możecie mi pomóc stamtąd uciec. I tak miałam to w planie, przynajmniej spróbować, więc zrobię to z wami albo bez was. Decyzja należy do was.

Skończyłam swoją przemowę i opadłam znowu na krzesełko z założonymi rękoma, czekając co postanowią. Panowała cisza.

-To nie możliwe. Zostajemy przy moim planie- jako pierwszy odezwał się Liam.

-Twój plan jest do dupy, niepotrzebne narażanie się. Dobrze to wiesz- powiedziałam z pewnością, której tak naprawdę nie czułam.

-Ma rację. Chociaż raz kogoś posłuchaj- powiedział spokojnie Harry.

-Omówmy szczegółowo co robimy- dał w końcu za wygraną Payne.

Nie wiem czy to możliwe, ale poczułam jednocześnie ulgę i jeszcze większy strach. Wszyscy usiedliśmy w salonie na kanapach ustawionych wokół stolika. I znowu jako pierwszy odezwał się Liam.

-Jest 5.35, za jakieś pół godziny zadzwoni znowu. Myślę, że będzie chciał się spotkać blisko swoich magazynów, bo będzie czuł się tam bezpieczny. Ja odwiozę Scarlette, a wy będziecie niedaleko w drugim samochodzie. Jak już będzie po "wymianie" ja odjeżdżam z Lou i Jen, a Niall i Harry śledzą Donavana. Musimy być pewni, gdzie ją zabiorą. Zayn, zostajesz w samochodzie i jesteś w kontakcie z chłopakami, musisz być w pełnej gotowości.- wszyscy słuchali go w skupieniu, bez żadnego słowa. Wydawał się wiedzieć co robi.- Scarlette ma rację, na pewno nie da jej od razu umrzeć, w końcu za bardzo zaszła mu za skórę.

Przeszedł mnie dreszcz. Mogę się jeszcze wycofać?

-Pewnie będzie chciał cię najpierw przestraszyć. Nie od razu zacznie działać. Przynajmniej mam taką nadzieję. My wejdziemy około 3 nad ranem, to najlepsza pora. Więc będziesz musiała przetrwać do tego czasu. Graj na zwłokę, od tego będzie dużo zależało. No i najważniejsze, jak już tam będziemy, masz robić wszystko ci każę. Wszystko.- Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.- Dobrze. Idźcie wszystko przygotować.

Zwrócił się do chłopaków, a ci bez zbędnego marnowania czasu wyszli na dwór.

-Isabelle zostajesz tutaj. Nie mów, że też chcesz pomóc, sami wszystko ogarniemy, po prostu tym razem musisz zostać.

-Macie ją przywieźć żywą- rzuciła.

Niemal podskoczyłam, gdy zadzwonił telefon i wyrwał nas wszystkich z zamyślenia. Brunet odebrał go szybko i słuchał ze skupioną miną.

-Wiem gdzie to jest. Lepiej, żeby byli cali- i rozłączyli się.- musimy się zbierać.

Wstałam od razu i ruszyłam do drzwi. Zatrzymałam się przy nich na chwilę i odwróciłam do kuzynki. Nie płakała i bardzo dobrze, była raczej zdeterminowana. Zaśmiałam się w duchu, zrobi im piekło, jeśli coś się nie uda. Odwróciłam się i wyszłam. Na dworze stały już dwa samochody. Wsiedliśmy do jednego z Liamem i ruszyliśmy bez większej zwłoki. Po chwili zauważyłam w lusterku za nami taki sam samochód.

-Otwórz schowek i wyjmij stamtąd jeden z noży. Użyj go w ostateczności, bo to skomplikuje sprawę, ale mimo wszystko musisz mieć jakąś broń. Schowaj go dobrze.

Obróciłam kilka razy go w palcach i wsadziłam w cholewkę lewego botka. Dziękuje temu kto je wymyślił, idealny schowek. Jechaliśmy w ciszy przez jakieś 40 minut gdy w końcu się zatrzymaliśmy. Jednocześnie wyszliśmy z samochodu i czekaliśmy na Donavana.

-Pamiętasz wszystko co masz robić?

-Tak, to całkiem łatwe. Po prostu nie dać się zabić.

-Mniej więcej.

Wtedy powoli ze ścieżki na przeciwko nich wyłoniło się kilka sylwetek, między innymi rozpoznała Donavan, Louisa i Jen, poza nimi jeszcze trzech gości.

Przełknęłam ślinę.

Teraz nie było odwrotu.


***
Więc tak, chciałabym bardzo podziękować wszystkim, którzy to czytają. Liczba wejść naprawdę mnie zadziwia. No i chcę wiedzieć co o tym myślicie i czy warto dalej to pisać, więc piszcie wasze opinie w komentarzach. Kocham was wszystkich <3 

sobota, 19 października 2013

Rozdział 4

-Znasz ją? - zapytał zdziwiony Niall.

-To moja kuzynka, przyjechałam z nią do Londynu. - wyjaśniłam, nie było sensu ukrywać prawdy. - Idę z nią porozmawiać.

Wyszłam szybko z pokoju, żeby nie mogli nic do tego dodać, nie chciałam usłyszeć czegoś w stylu "Nie możesz jej nic o nas powiedzieć." To była w sumie tylko milsza wersja tego co mogłam usłyszeć. Zbiegając po schodach w duszy modliłam się, żeby nie było z nią Anne. Nie zniosłaby prawdy, tego co tu się dzieje, sama do końca nie wiedziałam o co tu tak naprawdę chodzi, ale wiedziałam, że nawet bieżące wydarzenia przeraziłyby dziewczynę. Zawsze była skupiona na dążeniu do celu, nie pozwalała niczemu sobie w tym przeszkodzić, dla niej wszystko zawsze było czarne albo białe. Zapewne stwierdziłaby, że najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby zadzwonienie na policję. A ze wszystkich możliwości, wiedziałam, że ta byłaby najgorsza, nie wiem czemu, ale byłam tego pewna. Izzy, była całkiem inna. Nie wiedziałam czy powiedzieć jej prawdę, ale podejrzewam, że by ją zrozumiała, nie panikowałaby.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że stoję przed drzwiami wyjściowymi z ręką na klamce w głowie prowadząc swoje rozważania. Wróciłam myślami do rzeczywistości i wyszłam na zewnątrz.

-Scarlette!

Izzy od razu do mnie podbiegła, wydawała się trochę zagubiona, ale na pewno nie przestraszona. Nie, ona nigdy się nie bała.

-Cześć Iz, co ty tu robisz?

-Wiesz, że równie dobrze mogłabym ci zadać to samo pytanie! Brałam prysznic, kiedy usłyszałam jak ktoś wali do naszych drzwi, szybko się ubrałam wyszłam, ale ciebie już nie było. Anne powiedziała, że był tu jakiś chłopak, ale go dobrze nie widziała, bo od razu wyszłaś na korytarz. Kazałaś się o siebie nie martwić, ale jak mogła nawet nie sprawdzić z kim wychodzisz, nawet tu nikogo nie znamy, powinna się upewnić! Wyszłam za wami, na szczęście jeszcze nie straciłam was z oczu, złapałam taksówkę i pojechałam za tym samochodem. - z jej twarzy dało się wywnioskować, że naprawdę się denerwowała. Nie powinnam się dziwić, z ich punktu to musiało podejrzanie wyglądać.

-Nie powinnaś była tu przyjeżdżać, muszę... Muszę coś zrobić i niedługo się od tego uwolnię, tak mi się wydaje. - nie byłam na nią zła, wręcz przeciwnie, nawet sobie do tej pory nie zdawałam sprawy jak bardzo brakowało mi jej tutaj.

-Nie pieprz. To jakiś syf, w to co się wpakowałaś, prawda?

Mogę jej powiedzieć? Jest wystarczająco silna, żeby to ogarnąć.

-Nawet nie wiesz jak duży. Ale zanim ci cokolwiek powiem, musisz obiecać, że nic nie zrobisz bez wcześniejszego powiedzenia mi o tym, ok? To ważne.

-Obiecuję.

No to jedziemy. Streściłam jej wydarzenia poprzedniego wieczora i to co miało miejsce dzisiaj. Niczego nie ominęłam, chciałam, żeby chociaż ona znała całą prawdę.

-No i nie wiem czy teraz, jak już zrobiłam co chcieli w końcu dadzą mi spokój, żebym mogła o wszystkim zapomnieć.

-Masz rację, niezłe gówno. - zero tekstów typu "dlaczego robisz to co ci karzą" lub "powinnaś zadzwonić na policję". Właśnie dlatego ją uwielbiam, jesteśmy podobne.

-Mam nadzieję, że jej nie powiedziałaś.- z drzwi wejściowych wychyliła się Niall- ona nie jest nam potrzebna, ją możemy zabić.

Tego już za wiele. Wstałyśmy równocześnie i zwróciłyśmy się w jego kierunku.

-Nie obchodzi mnie to co robicie, w dupie mam też co mi karzecie zrobić, ale jej nawet nie dotkniecie. - wiedziałam, że nie musiałam jej bronić, sama dobrze sobie radziła, ale chciałam, żeby miał, oni wszyscy mieli jasność. - I tak, już wie.

Niall zacisnął mocniej szczękę i w jego oczach pojawiły się iskierki gniewu, ale szybko się opanował.

-Do środka.

Wzruszyłyśmy jednocześnie ramionami z Izzy i ruszyłyśmy za blondynem. Nieważne co zamierzają zrobić. Jesteśmy tu jeszcze przez 5 dni, później wracamy do rzeczywistości, może nudnej, ale w miarę bezpiecznej, więc co będzie. Weszłyśmy do jadalni, gdzie siedzieli już Zayn, Harry, Niall i nawet Liam zszedł z góry. Razem z bliźniaczką rozsiadłyśmy się wygodnie na krzesełkach i czekałyśmy co zamierzają powiedzieć.

-Załatwmy to szybko. Niall powiedział, że wszystko już wiesz.- odezwał się Harry zwracając się do Iz.- więc to co powiemy tyczy się was dwóch.

-Rzecz oczywista: nikt więcej nie może się dowiedzieć o tym co tu się dzieje.

-A co tu się właściwie dokładnie dzieje? - zapytałam ze złośliwością. Oczywiście dalej nic mi nie wytłumaczyli o co tu chodzi.

-Nie twój pieprzony interes, po prostu trzymaj język za zębami, a nikomu nic się nie stanie.- wyraził się w dość jasny sposób Zayn.

-Musimy być zawsze ostrożni i uważać na to co mówimy i komu ufamy, więc gdy powiecie coś za dużo, spodziewajcie się naszej wizyty, my nie dajemy drugiej szansy.- na koniec głos zabrał Liam, a jego słowa jakby zawisły w powietrzu. Dokładnie zrozumiałyśmy ich przekaz, a szczególnie słowa "my nie dajemy drugiej szansy", miałam wrażenie jakby ciągle brzmiały w mojej głowie.

Aż podskoczyłam gdy zadzwonił telefon Liama.

-Nie znam tego numeru.- mruknął pod nosem. Gdy tylko odebrał od razu skrzywił się na dźwięk usłyszanego głosu. -Spierdalaj.
Już chciał się rozłączyć, ale widać osoba po drugiej stronie skutecznie przykuła czymś jego uwagę. Brunet bez zbędnych słów przełączył głośnomówiący.

-Cześć pieski na posyłki Deadleya. - odezwał się szyderczy głos. Chociaż słyszałam go raz w życiu, mogłabym go rozpoznać wszędzie.

-Donavan.- odezwał się z wściekłością Niall. Widać nie spodobało im się to określenie, nie dziwie się, gość dobrze wiedział, że się wkurzą.- Czego chcesz? Jak twoje siniaki? Dzwonisz prosząc o następne?

-Myślę, że jest tu ktoś, dzięki komu zaczniecie inaczej szczekać. Powiedz coś- rozkazał. Cisza. Po krótkiej chwili dobiegł dźwięk jakby ktoś kogoś uderzył. Dalej nic.- Bo powiem Mattiemu, żeby coś jej zrobił.

-Jeb się Donavan.

Na dźwięk głosu, który odezwał się w telefonie wszyscy znieruchomieliśmy, oprócz Iz. Louis brzmiał na bardzo wkurwionego.

sobota, 12 października 2013

Rozdział 3

Gdy rano się obudziłam przez bardzo krótką chwilę żyłam w błogiej nieświadomości tego co wydarzyło się poprzedniego wieczora, lecz później wspomnienia zalały mnie falą. Zaułek, czarne bmw, 4 napakowanych gości, leżący Liam, jego posiniaczony tors, słowa Louisa w samochodzie, gdy wychodziłam. Zakryłam głowę poduszką.
-Proszę niech to będzie sen, błagam, niech się okaże, że to wszystko się nie zdarzyło... - szeptałam modlitwy w poduszkę.
-Wstawaj, bo zaraz mamy zbiórkę!- usłyszałam głos Izzy i zaraz uderzyło mnie chłodniejsze powietrze, gdy dziewczyna ściągnęła ze mnie kołdrę. Podziałało, powoli zaczęłam się zwlekać z łóżka.

***

Dzień minął zdecydowanie na szybko. Co najgorsze, nie pamiętam nic z tego co mówiła przewodniczka. Oglądałam te budynki, robiłam zdjęcia, ale niestety myślami byłam gdzie indziej. Miliony razy analizowałam wydarzenia poprzedniego wieczora i zastanawiałam się jak wykręcić się od wieczornej wizyty.
Siedziałam na łóżku w pokoju hotelowym zastanawiając się co zrobić. Nie chciałam tam wracać, chciałam się od nich odciąć i od takiego życia, bałam się, że jeżeli raz się w to wmieszałam to już zawsze będę siedziała w tym syfie. Nawet nie wiem ile razy przeklinałam się w myślach za to jak postąpiłam. Było już 10 minut po 20, ale nie zamierzałam wychodzić z pokoju. Niech Louis przetrząsa sobie cały hotel, może mu się znudzi i da mi spokój? Patrzyłam jak wskazówki zegara powoli przesuwają się do przodu. Dokładnie gdy zegar wybił 20.20 usłyszałam łomot do drzwi. Wypuściłam zrezygnowana powietrze i wzięłam ze sobą kurtkę.
-Gdzie idziesz? - zapytała zdziwiona Anne- I kto dobija się do naszych drzwi?

-Nie martw się, niedługo wracam, będę bezpieczna- rzuciłam krótko i posłałam jej uśmiech. Chyba uwierzyła bo pokiwała tylko głową i wróciła do oglądania telewizji.

Wzięłam głęboki oddech, otworzyłam drzwi i szybko wyszłam na korytarz wymijając Louisa. Był zły, nie, to za mało powiedziane, był wkurwiony. W tamtym momencie się go naprawdę bałam i zwątpiłam czy na pewno będę bezpieczna, jak powiedziałam Anne.

-Czego nie zrozumiałaś w "będę czekać o 20?" - zapytał kontrolując furię.

-Liczyłam, że zostawisz mnie w spokoju- powiedziałam zgodnie z prawdą.

-Nigdy więcej tego nie rób. Możesz to potraktować jako ostrzeżenie.- chłopak wymawiał każde słowo powoli, żeby dać mi jasno do zrozumienia o co mu chodzi. Podziałało.

Wyszliśmy szybko z hotelu, po czym wsiedliśmy do samochodu. Louis ruszył z piskiem opon, niebezpiecznie włączając się w ruch uliczny. Czułam jakąś presję, żeby coś powiedzieć. Nie wiem czemu, ale wiedziałam, że nie wytrzymam dłużej tej ciszy.

-Em... Jak się czuje Liam?- spytałam niepewnie, ale dość miłym tonem, przynajmniej starałam się, żeby taki był.

-Nie miał żadnej gorączki ani dreszczy w nocy, dziś wstał nawet z łóżka, nie jest tak źle jak przewidywałaś. W miarę normalnie się poruszał.- rzucił oschle, co skutecznie powstrzymało mnie od innych pytań. Już wolę tę przytłaczającą ciszę. Swoją drogą ciekawe jak tak szybko odnalazł właściwy pokój. Uh, przerażają mnie ich możliwości.
Pod domem chłopaków byliśmy przed 21. Gdy tylko zatrzymaliśmy się na podjeździe, wyszłam z samochodu i weszłam do domu. Na kanapie w salonie siedziała reszta chłopaków. Wyglądali na rozluźnionych, więc Liam na pewno czuł się lepiej, inaczej byliby przy nim.

-Em, cześć. - powiedziałam niepewnie w ich stronę.

Zignorowali mnie. Nawet nie odwrócili wzroku od telewizora. Zupełnie jakbym była powietrzem. Zdusiłam w sobie krzyk bezradności. Czemu niby im pomagam? A no tak, bo inaczej i tak by mnie tu przyciągnęli. Wpakowałam się w niezłe gówno. Ruszyłam w stronę schodów z zaciśniętymi pięściami. Ale wtedy nie wytrzymałam, nie będą traktować mnie jak popychadło.

-Pomogłam Liamowi poprzedniej nocy, później zajmowałam się nim, kiedy wy staliście i nie wiedzieliście co robić, spieprzyliście mi wyjazd, rozkazujecie gdzie i kiedy mam być, więc z łaski swojej moglibyście odpowiedzieć to cholerne CZEŚĆ! - gdy to wyrzuciłam z siebie poczułam się trochę lepiej. Dalej buzowała we mnie złość, więc w tamtym momencie zupełnie nie przejmowałam się tym co zrobią, bo co mogli mi zrobić? Zabić na razie nie, bo mnie potrzebowali, albo tak przynajmniej się pocieszałam.

Nie czekając co powiedzą ruszyłam po schodach na górę. Dalej wkurzona otworzyłam z impetem drzwi i wparowałam do pokoju Liama, który podniósł automatycznie głowę.

-Dzień dobry skarbie, widzę, że jesteś w wyśmienitym humorze. - jego ton mówił, że traktuje to wszystko jako żart, również ten "słodki" zwrot.

-Daruj sobie. Chcę jak najszybciej wracać do hotelu. Gdzie są bandaże? - spytałam rozglądając się po pokoju.

-W komodzie.

Podeszłam do wskazanego mebla i w najwyższej szufladzie znalazłam to czego potrzebowałam. Wyjęłam jeszcze wodę utlenioną i plastry. Podeszłam do łóżka i uklękłam przy nim.

-Zdejmij koszulkę. - rzuciłam oschle, tak, ciągle byłam zła. Na szczęście chociaż on robił to co mu kazałam. Ściągnął koszulkę i podparł się na łokciach. Jak najszybciej i dokładniej umiałam zmieniłam opatrunki na świeże i zaczęłam zbierać zużyte.

-Już. -położyłam to wszystko na parapecie i usiadłam na fotelu. Sami niech to sobie sprzątają. Powoli zaczęłam się już uspokajać, teraz zaczynałam znowu odczuwać tę niezręczną ciszę.

-Jak się czujesz? Nieźle oberwałeś. - rzuciłam cicho.

-Bywało lepiej, ale nie lubię narzekać. - odparł już poważniejszym tonem. Coś w tym było, zdałam sobie sprawę, że przez te dwa dni ani razu nie jęknął, a jego obrażenia były poważne. - Dlaczego mi pomogłaś?

-Zabiliby cie, nie chodziło o ciebie, po prostu nie mogłabym żyć ze świadomością, że nic nie zrobiłam.

-To bez sensu, mogli i ciebie zabić, nie rozumiem dlaczego dobrowolnie wybrałaś bycie martwą. Każde życie jest lepsze, nawet z wyrzutami, w końcu by ci przeszło i żyłabyś normalnie. To chore co zrobiłaś. - pokręcił głową jakby dalej nie rozumiejąc tego co zrobiłam.

-Posłuchaj sama nie wiem, dlaczego tak postąpiłam. Nigdy nie byłam świadkiem czegoś takiego, zadziałała adrenalina, to był moment i zanim się zorientowałam stałam już między wami. - nagle poczułam się zmęczona. Chciałam wrócić już do domu, nie do hotelu, do domu w Manchesterze, do własnego pokoju.

-Jak się nazywasz? - zdziwiło mnie jego pytanie, w sumie nie wiem czemu, przecież oficjalnie się nie znamy, nie?

-Scarlette. A ty jesteś Liam Payne, tak, już to wiem- uprzedziłam jego kolejne słowa na co roześmiał się.

Wtedy do pokoju wpadła reszta chłopaków, ale była też z nimi jakaś dziewczyna, od razu zmierzyłam ją wzrokiem. Wysoka, długie nogi, figura modelki, brązowe fale kaskadą opadały jej na ramiona, a ciemne oczy patrzyły na Liama z niepokojem. Z miejsca jej nie polubiłam, była idealna. Przemawiała przeze mnie zazdrość, ale pieprzyć to, nie polubię jej.

-Jak się czujesz? - odezwała się z troską w głosie.

-Coraz lepiej, dziękuje Jen. - odpowiedział spokojnie brunet. Louis podszedł do niej i objął ją. Super, mamy słodką parkę, ciekawie czy wie co robi jej chłopak na co dzień.

-Wychodzimy, w razie czego dzwońcie.- powiedział Louis i ruszył w stronę drzwi.

-Pa chłopcy.

-Cześć Jen.- odpowiedzieli zgodnym chórem i nawet każdy uśmiechnął się do niej lekko. Oh, serio?!

Gdy tylko wyszli, mulat, chłopak w loczkach i blondyn przybrali poprzednie naburmuszone miny, na co zagotowało się we mnie. Ciszę przerwał dopiero Liam.

-A właśnie, to jest Scarlette. Scarlette, to jest Zayn, Harry i Niall- wymieniał po kolei pokazując na mulata, chłopaka w loczkach i blondyna. Cisza. Mało się nie roześmiałam w tamtym momencie. Nie odezwę się pierwsza, na pewno nie. Liam patrzył na nas zdezorientowany, a później pojawiła się w jego oczach złość.

-Co jest do kurwy nędzy?!

-Nie jest nam już potrzebna. Czemu nie może zniknąć?- powiedział prosto z mostu Harry.

-Gdyby nie ona, właśnie leżałbym zakopany kilka metrów pod ziemią!- był naprawdę zły.

-Ty i te twoje honorowe zasady. Ona tak uważa, jesteś potrzebny Donavanowi, poza tym, dobrze wiesz, że pomoglibyśmy ci.

-Nie było was tam, nie wiecie jak to wyglądało! Donavan tylko udawał, że się zastanawia, od początku chciał mnie zabić! Jeszcze 10 minut i by mu się udało, więc z łaski swojej zmieńcie nastawienie.

Wywrócili oczami i tyle ich obeszła jego złość. Zawsze to tak wygląda?

-Ktoś z was spodziewa się dziś gości?- spytał Niall wyglądając przez okno, wszyscy przecząco pokiwali głowami.- Więc kim jest ta dziewczyna pod naszymi drzwiami?

Każdy jednocześnie podszedł do okna. Odebrało mi mowę kiedy zobaczyłam wspomnianą dziewczynę.

-Co, do cholery, robi tu Izzy?

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 2

Rozejrzałam się po samochodzie i ludziach w nim znajdujących się. Za kierownicą siedział brunet z dłuższymi włosami, a obok niego na miejscu pasażera chłopak z loczkami. Z tyłu razem ze mną był mulat i blondyn. Było ciemno, więc tylko tyle mogłam stwierdzić, nie widziałam nawet koloru ich oczu. Było nas za dużo, więc w sumie nawet nie siedziałam, a kucałam przy siedzeniach, z resztą podobnie zrobili moi dwaj towarzysze, wszystko, aby udostępnić miejsce do położenia się poszkodowanemu. Nie wyglądał dobrze, leżał z zamkniętymi oczami, miał dużego siniaka na skroni, spuchniętą wargę, a z długiego rozcięcia na policzku ciągle sączyła się krew.

-Miałeś się nie ruszać z klubu! Wiedziałeś, że się na ciebie czai- rzucił z wyrzutem prowadzący samochód nie odrywając oczu od drogi.

-Louis nie teraz. Później go opieprzymy, jak już wydobrzeje- odpowiedział mu szybko blondyn wpatrując się w leżącego.

Żaden z nich nie był typem grzecznego chłopca, nie byli cali wytatuowani, ale ich postawa i wyraz twarzy mówił, że nie należy z nimi zadzierać. Wiedziałam, że z dwojga złego wybrałam lepsze wyjście, ale rozumiem, czemu w ogóle mnie wzięli ze sobą, po co Payne zwrócił im o to uwagę. Tak, ciągle używałam jego nazwiska, bo imienia niestety nie znałam. Tak czy inaczej, mogli mnie zostawić i nie robić sobie problemu, więc czemu? Może chodziło o honor? W sumie udało mi się zyskać trochę czasu, widać mają jakieś zasady. Na razie byłam ignorowana przez wszystkich i jak najbardziej mi to odpowiadało, nie ukrywam, bałam się ich.

-Daleko jeszcze?-zapytał cicho nasz poszkodowany.

-Już jesteśmy, Liam- odpowiedział Louis.

Czyli tak miał na imię, dobrze wiedzieć. Wyjrzałam przez okno i zauważyłam, ze właśnie zajechaliśmy przed duży, dość luksusowy dom. Nie wiem czy chce wiedzieć, skąd oni wzięli kasę na ten dom, samochód i wszystko inne, przebiegło mi przez myśl. Louis wjechał do garażu i moi towarzysze w szybkim tempie wyskoczyli z samochodu ostrożnie pomagając wstać również Liamowi. Nie wiedziałam co mam robić, chodzić za nimi jak cień? Chyba lepsze to niż siedzenie nie wiadomo po co w samochodzie. Nie czekając dłużej wyszłam z samochodu i ruszyłam za nimi. Po przekroczeniu progu powitał mnie duży, jasny salon,  którego centralnej części znajdowała się czarna kanapa, ustawiona naprzeciwko sporej plazmy, a pomiędzy nimi mały szklany stolik. Podłogi były wykonane z ciemnego drewna, a ściany miały beżowy odcień. Całe to pomieszczenie było kontrastem barw. Dalej, połączona z salonem, znajdowała się jadalnia, a za nią nowoczesna kuchnia z wyspą kuchenną na środku, wszystko w tych samych barwach ci salon. Po prawej stronie były schody prowadzące na piętro. Wszystko było urządzone bardzo nowocześnie i gustownie, z charakterem.

-Jak już przestaniesz się gapić to przyjdź tu, możesz się przydać- odezwał się ze schodów Louis, jeśli dobrze pamiętam.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Nienawidziłam gdy ktoś mówił mi co mam robić. Siedź cicho i rób co ci każą, nawet nie wiesz jak stąd trafić do hotelu, podpowiadał mi zdrowy rozsądek i tym razem go posłuchałam. Ruszyłam w stronę schodów i dalej za brunetem do jednego z pokojów. Ściany były tu w odcieniu ciemnej śliwki węgierki, a meble z jak wszędzie z ciemnego drewna, było tu nieco ciemno, ale również gustownie.
Podeszłam do grupki stojącej wokół łóżka, na którym leżał Liam. W słabym świetle lampki nocnej siniaki na jego twarzy wyglądały jeszcze gorzej, ale większe wrażenie robiły sine obszary na jego torsie. Miejscami były przecinane przez krwawiące rany. Spojrzałam po twarzach ludzi wokół mnie. Chyba nie bardzo wiedzieli co robić, bo tylko stali i przyglądali się chłopakowi. Ale dlaczego? Przecież wydawać by się mogło, że skoro prowadzą niebezpieczny tryb życia, to potrafią o siebie zadbać, prawda?

-Nikt mu nie pomoże?- spytałam retorycznie, za co zostałam spiorunowana wzrokiem przez 4 pary oczu.

-To Liam zawsze zajmował się obrażeniami, my... umiem opatrywać jakieś rozcięcia, ale nie stłuczenia czy złamania.- rzucił ze złością blondyn.

Przecież to chore! Można było przewidzieć, że kiedyś to on będzie potrzebował pomocy i co wtedy?
-No właśnie widzisz co wtedy.- odpowiedziałam sama sobie. Naprawdę nie mogłam sobie wyobrazić jak można być takimi ignorantami, to chore. Westchnęłam no to chyba lekcje PO, w końcu się przydadzą.

-Przynieście jakieś bandaże, gazy, wodę utlenioną, plastry, lód w kostkach i ręczniki.-powiedziałam spokojnie. Nie wiedziałam czy sobie poradzę z tym wszystkim, ale i tak będę lepsza niż oni. Tego byłam pewna.

Spojrzeli po sobie i jakby chcieli coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnowali i wyszli z pokoju. Widać nie bardzo lubili robić, tego co im się każe. Oh, to jesteśmy kwita. Pomyślałam ze złośliwością.

Ściągnęłam kurtkę, rzuciłam ją na stojący obok fotel i przykucnęłam obok łóżka. Byłam lekko zdenerwowana, za dużo ode mnie zależało, nie mogłam teraz spanikować. Reszta chłopaków wróciła po chwili z rzeczami, o których mówiłam i rozłożyli je na podłodze obok mnie, po czym odsunęli się robiąc mi miejsce. No to lecimy.

Wzięłam gazę i wodę utlenioną i przemyłam nimi dokładnie rany. To dziwne, że ciągle krwawiły. Wyrzuciłam zużyte i wzięłam nowe gazy układając na ranach i zaklejając plastrami. Powinny wsiąknąć krew.
Dobra, teraz stłuczenia. Nacisnęłam lekko na żebra, przez co Liam momentalnie skrzywił się. Kątem oka zauważyłam, że mulat zrobił ruch, jakby chciał podejść do mnie, ale chłopak w loczkach przytrzymał go ręką. Dobre posunięcie, nie radzę wwalać mi się w robotę, przebiegło mi przez myśl. Chciałam jak najszybciej skończyć, wracać do hotelu i jak najszybciej zapomnieć o wszystkim, ciesząc się wyjazdem.
Wzięłam lód i owinęłam go w dwa ręczniki. Jeden położyłam na brzuch, a drugi na żebrach poszkodowanego. Prawie od razu dostał gęsiej skórki. Powinno trochę złagodzić ból, tak przynajmniej było napisane w podręczniku. Miałam tylko nadzieję, że żebra nie były złamane, bo nie wiedziałam jak to opatrzyć, na tym kończyły się moje umiejętności pielęgniarskie. Po około 15 minutach, gdy chłopak dostał pierwszych drgawek z zimna, odłożyłam lód i wzięłam bandaże. Odwróciłam się w stronę reszty.

-Potrzebuję pomocy dwóch z was.- niemal od razu znaleźli się przy mnie wcześniej wspomniany mulat i Louis.- przytrzymajcie go z dwóch stron i podnieście trochę, ale ostrożnie.

Zrobili dokładnie to co powiedziałam zachowując pełną ostrożność. Jak najszybciej i dokładniej mogłam owinęłam bandażem żebra i tors chłopaka.

-Już- położyli go z powrotem i przykryli kołdrą, podczas gdy ja zbierałam poskładałam cały ten arsenał pierwszej pomocy.- Proponuję, żeby ktoś przy nim był przez całą noc, gdyby miał drgawki przykryjcie go dodatkowymi kocami, a w razie gorączki zróbcie okłady z lodu. No i jutro koło wieczora zmieńcie mu opatrunki, do tej pory powinien się już trochę lepiej czuć.

Wypowiedziałam wszystko konkretnym tonem, założyłam kurtkę i ruszyłam w stronę drzwi.

-A ty gdzie się niby wybierasz? Nigdzie nie idziesz.- rzucił chłopak w loczkach.

-Nie przyjechałam tu, żeby opiekować się rannymi w jakiś głupich bójkach. Jutro zamierzam zwiedzać i cieszyć się wyjazdem, udając, ze dzisiejszy wieczór nie miał miejsca.

-Nie zapominaj, że żyjesz dzięki nam, mogliśmy cię tam zostawić- włączył się do rozmowy blondyn.

-Gdyby nie ja, on już dawno by nie żył- odgryzłam się wskazując głową na leżącego bruneta.

-Zrobimy tak. Jutro w dzień poudajesz sobie co chcesz i będziesz robić co ci się podoba, ale wieczorem przyjadę po ciebie i pozmieniasz te opatrunki i zrobisz co należy. A teraz chodź, odwiozę cię- powiedział zwięźle Louis i już ruszył w stronę drzwi. Jego ton mówił, że nie przyjmuje sprzeciwu. Zdusiłam w sobie krzyk bezradności i wyszłam za nim z pokoju nic nie mówiąc. Wsiadłam do samochodu, który stał już na podjeździe.

-Gdzie się zatrzymałaś?

-Gloucester Place 55.

Droga minęła nam bez słowa. Jakoś nie miałam ochoty rozmawiać z ludźmi, którzy mnie do czegoś zmuszają. Nawet nie wiem o czym mielibyśmy niby rozmawiać. W końcu dojechaliśmy pod hotel.

-Będę o 20- rzucił krótko.

Wyszłam z samochodu dalej milcząc i ruszyłam w stronę hotelu nie oglądając się. Do pokoju weszłam dokładnie tak jak z niego wyszłam. Całe szczęście bliźniaczki smacznie spały. Poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i po około 15 minutach leżałam w łóżku starając się zasnąć. W co ja się wpakowałam? Powinnam była po prostu pójść spać, wszystko byłoby inaczej. 


*

Mamy drugi rozdział. Powstawał dość szybko, kolejny będzie pewnie dopiero pod koniec tygodnia. Dziękuje za wszystkie wejścia i proszę o komentarze, naprawdę chciałabym wiedzieć co myślicie, no i wprowadzić ewentualne zmiany, jeżeli coś wam się nie podoba. Proszę piszcie! xx 

piątek, 4 października 2013

Rozdział 1

 Poczekałam, aż moje obecne współlokatorki zasnął, po czym szybko zamieniłam piżamę na normalne ubrania - w końcu musiałam stwarzać pozory, że zamierzam się normalne kłaść spać - po czym podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Nie, niestety nie było tu żadnego drzewa, po którym mogłabym zejść na dół. Stałam tak chwilę oparta o parapet, zastanawiając się jak niby mam się stąd wydostać. Dopiero po chwili zauważyłam starą, metalową, zardzewiałą i zapewne dawno nieużywaną drabinkę przyczepioną do ściany budynku, prawdopodobnie przeciwpożarową. Nie żeby jej "stopnie" były jakieś bardzo duże, w myślach miałam już miliony scenariuszy jak z niej spadam i się zabijam na każdy możliwy sposób. Przełknęłam ślinę i weszłam na pierwszy stopień najbliżej parapetu, na którym obecnie się znajdowałam. Z wielką ostrożnością stawiałam każdy krok w myślach przeklinając fakt, że nie rośnie tu żadne drzewo, po którym można by "normalnie" zejść. Na wakacjach u babci zawsze wspinałam się na drzewa z przyjaciółmi, więc miałam w tym wprawę, a to coś? Nie dość, że śliskie to jeszcze zardzewiałe, przy każdym kroku metal wydawał ostrzegawczy zgrzyt, który sprawiał, że starałam się przyspieszyć. W końcu moja stopa dotknęła ziemi czemu towarzyszył głęboki oddech ulgi. 

-Lekcja pierwsza: nigdy nie wierz w te wszystkie opowieści, w prawdziwym życiu drzewa nie rosną przy oknach pokoi dziewczyn, aby te mogły się łatwo wymykać nocą. - mruknęłam pod nosem. 

Widzicie, pierwszy dzień i już się czegoś nauczyłam, mówiłam mamie, że ta wycieczka będzie po części też edukacyjna i znowu miałam rację. Z samozadowoleniem, które towarzyszyło mi odkąd dotknęłam ziemi, ruszyłam w strony bliższe centrum. Nie znałam miasta, to oczywiste, nawet nie do końca wiedziałam, czego szukam. Knajpy? Kawiarni? Pubu? Nocnego klubu? A może Big Bena? W sumie to pewnie od tego ostatniego powinnam zacząć, w końcu to wizytówka Londynu. Ale to i tak zobaczę jutro. Siedzenie samej w jakiejś knajpie czy w innym tego typu miejscu raczej nie miało sensu, czułabym się żałośnie. Powoli zaczynałam żałować, że nie wzięłam ze sobą bliźniaczek. Przynajmniej nie byłabym sama. Ale teraz było za późno, a nie po to gimnastykowałam się na tej drabince, żeby teraz tak po prostu wrócić, więc z braku lepszych możliwości ruszyłam ulicami Londynu, aby poznać go z innej strony, niż na pocztówkach. W końcu to miasto to nie tylko kościoły, pomniki i muzea. A zanim zdecyduję się tu przeprowadzić powinnam zobaczyć coś poza tym. 

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to ogromny tłum, w końcu była niedziela. Ludzie korzystali z wieczoru ostatniego dnia weekendu, aby nabrać sił na kolejny ciężki tydzień pracy. Nie znajdowałam się w samym centrum, ale niedaleko niego, więc było tu nieco spokojniej, ale ciągle ciekawie. Usiadłam na ławce i zaczęłam to wszystko obserwować. W oddali grała muzyka, pewnie nie daleko znajdował się klub nocny. Jakaś para właśnie się całowała, jedno nie widziało nic poza drugim aż miło było popatrzyć na miłość malującą się w ich oczach. Po drugiej stronie mężczyzna na oko przed pięćdziesiątką szedł pospiesznie w stronę stacji metra. W jednym ręku trzymał małą walizkę, a w drugiej telefon. Może właśnie wyjeżdżał w dłuższą podróż? Może w domu zostawił żonę, która spędzi cały tydzień sama? Z dużych, szarych drzwi wyszło dwóch ochroniarzy robiących sobie przerwę na papierosa. Postawą przerażali, ale ich twarze raczej nie wyrażały wrogości, bardziej znudzenie, jakby czekali aż ich praca dobiegnie końca. W sumie pewnie tak było. No i oczywiście w bramie stała grupka "złych nastolatków". Nie wyglądali na starszych ode mnie, wręcz przeciwnie dałabym im najwyżej 16 lat. Niektórzy z nich popijali piwo, inni palili papierosy. Wow, jacy odważni, ale jak przychodzi co do czego to szybko milkną lub uciekają, typowe. Za to innych czterech gości około dwudziestki, stojących przy czarnym bmw, ich można się bać. Zdecydowanie nie chciałabym im podpaść. Napakowani, pewni siebie z wyrazem twarzy mówiącym: "spierdalaj póki możesz". Stali trochę w cieniu, tak, że można by ich przeoczyć na pierwszy rzut oka. 
Obok nich, przechodził wysoki brunet.

 Wtedy stało się coś czego na pewno się nie spodziewałam. Jeden z podejrzanych typów, oparty o ścianę leniwie kiwną stronę dwóch stojących przy samochodzie. Wyglądał na ich szefa. Wcześniej wspomnieni dwaj w szybkim tempie złapali za barki bruneta i wciągnęli go głęboko w zaułek. Nie mogłam tak po prostu odejść, chociaż właśnie to podpowiadał mi rozum, powinnam zwiewać i zapomnieć o całym wydarzeniu, ale moja ciekawska natura wzięła górę i zanim to do mnie dotarło już szłam w stronę uliczki. Na początku obawiałam się, że będzie to dziwnie wyglądało z punktu widzenia przechodniów, ale dotarło do mnie, że ludzie starają się ignorować to co widzą, po prostu żyją w swoim świecie. Chyba trafiłam do nieodpowiedniej dzielnicy, ale teraz już za późno. Wśliznęłam się w cień i przykucnęłam za czarnym bmw, patrząc na ten samochód wydawało mi się, że nawet on patrzy na mnie groźnie, to chore. Potrząsnęłam lekko głową, aby pozbyć się zbędnych myśli i skupiłam się na akcji rozgrywanej na moich oczach, z tego punktu mogłam nawet usłyszeć o czym rozmawiają.

-Znowu masz kłopoty, Payne. A mówiłem ci, że masz po prostu trzymać się z daleka, ale jak zwykle nie posłuchałeś- mówił pozbawionym emocji głosem ich szef, jak się domyślałam. 
Payne, bo widać tak się nazywał chłopak, a może to nazwisko? Tak, na pewno to musi być nazwisko. Tak czy inaczej, chłopak tylko uśmiechnął się łobuzersko i wzruszył ramionami.

-To było pewne, że jeszcze nieraz wejdziemy sobie w drogę, Donavan - odpowiedział mu lekceważąco, co jeszcze bardziej rozdrażniło tego typa. Szybko wyrzucił papierosa i podszedł niebezpiecznie blisko do Payne'a i złapał go za koszulkę. 

-Posłuchaj, bo nie będę się powtarzał. Nasze... interesy, załatwiamy między sobą. Jeszcze raz choćby dotkniesz mojej siostry to znajdę cię i poddam takim torturom, że będziesz błagał o śmierć, a jak już z tobą skończę to ta nędzna grupka, którą nazywasz przyjaciółmi, nie pozna twoich zwłok. Gdyby nie to, że mam interes w tym, żebyś przynajmniej przez najbliższy tydzień żył, już dawno leżałbyś zakopany - wszystko to mówił bardzo wolno i wyraźnie. 

Jednak co dziwne, brunet nawet się nie przestraszył, dalej miał ten pewny siebie uśmieszek i jakieś iskierki rozbawienia w oczach. Osobiście dostawałam gęsiej skórki jak tego słuchałam, a przecież te słowa nawet nie były skierowane do mnie. 
Donavan puścił chłopaka i nieznacznie kiwnął głową i w tym samym momencie doskoczyli do swojej "ofiary" wymierzając mu cios w twarz, a potem kolejny w brzuch, przez który zgiął się wpół. 

-Chociaż może poradzę sobie bez ciebie? Nie jesteś niezastąpiony. Wykończcie go.

Wyląduje na oiomie, na pewno. Nie, zabiją go, na pewno go zabiją. On zginie i to na moich oczach. Te wszystkie myśli kołatały się w mojej głowie. Nie powstrzymam ich sama, ale może chociaż uda mi się na chwilę odwrócić ich uwagę? Nie mogę przecież zadzwonić na policję, to chore. Najwyżej zacznę krzyczeć, przecież jakieś 80 metrów dalej tętniło życie. Po kolejnym kopniaku, który powalił chłopaka na kolana byłam pewna co mam zrobić. Nie mogłabym spojrzeć na siebie przez resztę, życia gdybym nie spróbowała czegoś zrobić. Zanim pojawiła się kolejna myśl w mojej głowie już stałam między nimi. No to się wpakowałaś, idiotko. Ciekawe co teraz zrobisz. Niemal od razu po moim super przemyślanym posunięciu, przyszło mi to do głowy, ale było już za późno. Przybrałam dość pewną siebie minę i zadarłam wyżej podbródek, aby tylko wyglądać na mniej przestraszoną niż byłam w rzeczywistości. 

-To by było na tyle- rzuciłam cicho, ale pewnie. 
Byłam zadowolona, że głos mi nie zadrżał, bo to od razu by mnie zdradziło. Niestety bardziej zdziwiony był Payne, niż ci frajerzy. 

-Tak, ratuję ci dupę, ale pewnie, źle na tym wyjdę, nie wiem po co w ogóle stamtąd wychodziłam - wypowiedziałam to bardzo szybko i cicho, tak aby tylko on to usłyszał. Na co spojrzał tylko na mnie z dezorientacją w oczach, nic dziwnego, sama nie rozumiałam swojego zachowania.

Naprawdę żałowałam, powinnam właśnie spać słodko w hotelu i odpoczywać przed jutrzejszym zwiedzaniem, ale dla rozrywki musiałam wpakować się w środek bójki, ot tak, przecież co mi zależy. 
Napastnicy raczej nie byli aż tak zaskoczeni jak mi się wydawało, że będą. Jasne odruchowo cofnęli się o krok, ale oczywiście z zaskoczenia, które minęło i gdyby wzrok mógł zabić już byłabym martwa.

-Aż tak bardzo chcesz mieć posiniaczoną buźkę? Jest tego wart? 
Nie odpowiedziałam na to, bo co miałabym powiedzieć? Nawet go nie znałam. Idiotka. Teraz w najlepszym wypadku wylądujesz w szpitalu. Brawo za inteligencję pochwaliłam się z sarkazmem w myślach. 
-Jak uważasz - rzucili groźnie i już szli w naszą stronę.

Stałam tam sparaliżowana strachem. Nie mogłam oszacować ile minęło czasu, odkąd wyszłam ze swojej kryjówki. 30 minut? Tyle udało mi się zyskać? Czekałam już tylko na uderzenie, ale wtedy zrobiło się zamieszanie. Nagle jakiś samochód wpadł z piskiem opon w zaułek i wyskoczyło z niego 4 chłopaków miej więcej w wieku Payne'a. Zadali kilka ciosów zdezorientowanemu Donavanowi i jego bandzie, po czym szybko wpakowali bruneta do samochodu.

-Ona też jedzie z nami - rzucił poobijany chłopak krótko.
Jego koledzy byli równie zdziwieni co ja. Rzucili krótkie "wsiadaj", a ja nie mając lepszego wyjścia, wsiadłam do samochodu z obcymi chłopakami i odjechaliśmy z piskiem opon. 
Cudownie zaczynam ten wyjazd, nie ma co.