Strony

piątek, 4 października 2013

Rozdział 1

 Poczekałam, aż moje obecne współlokatorki zasnął, po czym szybko zamieniłam piżamę na normalne ubrania - w końcu musiałam stwarzać pozory, że zamierzam się normalne kłaść spać - po czym podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Nie, niestety nie było tu żadnego drzewa, po którym mogłabym zejść na dół. Stałam tak chwilę oparta o parapet, zastanawiając się jak niby mam się stąd wydostać. Dopiero po chwili zauważyłam starą, metalową, zardzewiałą i zapewne dawno nieużywaną drabinkę przyczepioną do ściany budynku, prawdopodobnie przeciwpożarową. Nie żeby jej "stopnie" były jakieś bardzo duże, w myślach miałam już miliony scenariuszy jak z niej spadam i się zabijam na każdy możliwy sposób. Przełknęłam ślinę i weszłam na pierwszy stopień najbliżej parapetu, na którym obecnie się znajdowałam. Z wielką ostrożnością stawiałam każdy krok w myślach przeklinając fakt, że nie rośnie tu żadne drzewo, po którym można by "normalnie" zejść. Na wakacjach u babci zawsze wspinałam się na drzewa z przyjaciółmi, więc miałam w tym wprawę, a to coś? Nie dość, że śliskie to jeszcze zardzewiałe, przy każdym kroku metal wydawał ostrzegawczy zgrzyt, który sprawiał, że starałam się przyspieszyć. W końcu moja stopa dotknęła ziemi czemu towarzyszył głęboki oddech ulgi. 

-Lekcja pierwsza: nigdy nie wierz w te wszystkie opowieści, w prawdziwym życiu drzewa nie rosną przy oknach pokoi dziewczyn, aby te mogły się łatwo wymykać nocą. - mruknęłam pod nosem. 

Widzicie, pierwszy dzień i już się czegoś nauczyłam, mówiłam mamie, że ta wycieczka będzie po części też edukacyjna i znowu miałam rację. Z samozadowoleniem, które towarzyszyło mi odkąd dotknęłam ziemi, ruszyłam w strony bliższe centrum. Nie znałam miasta, to oczywiste, nawet nie do końca wiedziałam, czego szukam. Knajpy? Kawiarni? Pubu? Nocnego klubu? A może Big Bena? W sumie to pewnie od tego ostatniego powinnam zacząć, w końcu to wizytówka Londynu. Ale to i tak zobaczę jutro. Siedzenie samej w jakiejś knajpie czy w innym tego typu miejscu raczej nie miało sensu, czułabym się żałośnie. Powoli zaczynałam żałować, że nie wzięłam ze sobą bliźniaczek. Przynajmniej nie byłabym sama. Ale teraz było za późno, a nie po to gimnastykowałam się na tej drabince, żeby teraz tak po prostu wrócić, więc z braku lepszych możliwości ruszyłam ulicami Londynu, aby poznać go z innej strony, niż na pocztówkach. W końcu to miasto to nie tylko kościoły, pomniki i muzea. A zanim zdecyduję się tu przeprowadzić powinnam zobaczyć coś poza tym. 

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to ogromny tłum, w końcu była niedziela. Ludzie korzystali z wieczoru ostatniego dnia weekendu, aby nabrać sił na kolejny ciężki tydzień pracy. Nie znajdowałam się w samym centrum, ale niedaleko niego, więc było tu nieco spokojniej, ale ciągle ciekawie. Usiadłam na ławce i zaczęłam to wszystko obserwować. W oddali grała muzyka, pewnie nie daleko znajdował się klub nocny. Jakaś para właśnie się całowała, jedno nie widziało nic poza drugim aż miło było popatrzyć na miłość malującą się w ich oczach. Po drugiej stronie mężczyzna na oko przed pięćdziesiątką szedł pospiesznie w stronę stacji metra. W jednym ręku trzymał małą walizkę, a w drugiej telefon. Może właśnie wyjeżdżał w dłuższą podróż? Może w domu zostawił żonę, która spędzi cały tydzień sama? Z dużych, szarych drzwi wyszło dwóch ochroniarzy robiących sobie przerwę na papierosa. Postawą przerażali, ale ich twarze raczej nie wyrażały wrogości, bardziej znudzenie, jakby czekali aż ich praca dobiegnie końca. W sumie pewnie tak było. No i oczywiście w bramie stała grupka "złych nastolatków". Nie wyglądali na starszych ode mnie, wręcz przeciwnie dałabym im najwyżej 16 lat. Niektórzy z nich popijali piwo, inni palili papierosy. Wow, jacy odważni, ale jak przychodzi co do czego to szybko milkną lub uciekają, typowe. Za to innych czterech gości około dwudziestki, stojących przy czarnym bmw, ich można się bać. Zdecydowanie nie chciałabym im podpaść. Napakowani, pewni siebie z wyrazem twarzy mówiącym: "spierdalaj póki możesz". Stali trochę w cieniu, tak, że można by ich przeoczyć na pierwszy rzut oka. 
Obok nich, przechodził wysoki brunet.

 Wtedy stało się coś czego na pewno się nie spodziewałam. Jeden z podejrzanych typów, oparty o ścianę leniwie kiwną stronę dwóch stojących przy samochodzie. Wyglądał na ich szefa. Wcześniej wspomnieni dwaj w szybkim tempie złapali za barki bruneta i wciągnęli go głęboko w zaułek. Nie mogłam tak po prostu odejść, chociaż właśnie to podpowiadał mi rozum, powinnam zwiewać i zapomnieć o całym wydarzeniu, ale moja ciekawska natura wzięła górę i zanim to do mnie dotarło już szłam w stronę uliczki. Na początku obawiałam się, że będzie to dziwnie wyglądało z punktu widzenia przechodniów, ale dotarło do mnie, że ludzie starają się ignorować to co widzą, po prostu żyją w swoim świecie. Chyba trafiłam do nieodpowiedniej dzielnicy, ale teraz już za późno. Wśliznęłam się w cień i przykucnęłam za czarnym bmw, patrząc na ten samochód wydawało mi się, że nawet on patrzy na mnie groźnie, to chore. Potrząsnęłam lekko głową, aby pozbyć się zbędnych myśli i skupiłam się na akcji rozgrywanej na moich oczach, z tego punktu mogłam nawet usłyszeć o czym rozmawiają.

-Znowu masz kłopoty, Payne. A mówiłem ci, że masz po prostu trzymać się z daleka, ale jak zwykle nie posłuchałeś- mówił pozbawionym emocji głosem ich szef, jak się domyślałam. 
Payne, bo widać tak się nazywał chłopak, a może to nazwisko? Tak, na pewno to musi być nazwisko. Tak czy inaczej, chłopak tylko uśmiechnął się łobuzersko i wzruszył ramionami.

-To było pewne, że jeszcze nieraz wejdziemy sobie w drogę, Donavan - odpowiedział mu lekceważąco, co jeszcze bardziej rozdrażniło tego typa. Szybko wyrzucił papierosa i podszedł niebezpiecznie blisko do Payne'a i złapał go za koszulkę. 

-Posłuchaj, bo nie będę się powtarzał. Nasze... interesy, załatwiamy między sobą. Jeszcze raz choćby dotkniesz mojej siostry to znajdę cię i poddam takim torturom, że będziesz błagał o śmierć, a jak już z tobą skończę to ta nędzna grupka, którą nazywasz przyjaciółmi, nie pozna twoich zwłok. Gdyby nie to, że mam interes w tym, żebyś przynajmniej przez najbliższy tydzień żył, już dawno leżałbyś zakopany - wszystko to mówił bardzo wolno i wyraźnie. 

Jednak co dziwne, brunet nawet się nie przestraszył, dalej miał ten pewny siebie uśmieszek i jakieś iskierki rozbawienia w oczach. Osobiście dostawałam gęsiej skórki jak tego słuchałam, a przecież te słowa nawet nie były skierowane do mnie. 
Donavan puścił chłopaka i nieznacznie kiwnął głową i w tym samym momencie doskoczyli do swojej "ofiary" wymierzając mu cios w twarz, a potem kolejny w brzuch, przez który zgiął się wpół. 

-Chociaż może poradzę sobie bez ciebie? Nie jesteś niezastąpiony. Wykończcie go.

Wyląduje na oiomie, na pewno. Nie, zabiją go, na pewno go zabiją. On zginie i to na moich oczach. Te wszystkie myśli kołatały się w mojej głowie. Nie powstrzymam ich sama, ale może chociaż uda mi się na chwilę odwrócić ich uwagę? Nie mogę przecież zadzwonić na policję, to chore. Najwyżej zacznę krzyczeć, przecież jakieś 80 metrów dalej tętniło życie. Po kolejnym kopniaku, który powalił chłopaka na kolana byłam pewna co mam zrobić. Nie mogłabym spojrzeć na siebie przez resztę, życia gdybym nie spróbowała czegoś zrobić. Zanim pojawiła się kolejna myśl w mojej głowie już stałam między nimi. No to się wpakowałaś, idiotko. Ciekawe co teraz zrobisz. Niemal od razu po moim super przemyślanym posunięciu, przyszło mi to do głowy, ale było już za późno. Przybrałam dość pewną siebie minę i zadarłam wyżej podbródek, aby tylko wyglądać na mniej przestraszoną niż byłam w rzeczywistości. 

-To by było na tyle- rzuciłam cicho, ale pewnie. 
Byłam zadowolona, że głos mi nie zadrżał, bo to od razu by mnie zdradziło. Niestety bardziej zdziwiony był Payne, niż ci frajerzy. 

-Tak, ratuję ci dupę, ale pewnie, źle na tym wyjdę, nie wiem po co w ogóle stamtąd wychodziłam - wypowiedziałam to bardzo szybko i cicho, tak aby tylko on to usłyszał. Na co spojrzał tylko na mnie z dezorientacją w oczach, nic dziwnego, sama nie rozumiałam swojego zachowania.

Naprawdę żałowałam, powinnam właśnie spać słodko w hotelu i odpoczywać przed jutrzejszym zwiedzaniem, ale dla rozrywki musiałam wpakować się w środek bójki, ot tak, przecież co mi zależy. 
Napastnicy raczej nie byli aż tak zaskoczeni jak mi się wydawało, że będą. Jasne odruchowo cofnęli się o krok, ale oczywiście z zaskoczenia, które minęło i gdyby wzrok mógł zabić już byłabym martwa.

-Aż tak bardzo chcesz mieć posiniaczoną buźkę? Jest tego wart? 
Nie odpowiedziałam na to, bo co miałabym powiedzieć? Nawet go nie znałam. Idiotka. Teraz w najlepszym wypadku wylądujesz w szpitalu. Brawo za inteligencję pochwaliłam się z sarkazmem w myślach. 
-Jak uważasz - rzucili groźnie i już szli w naszą stronę.

Stałam tam sparaliżowana strachem. Nie mogłam oszacować ile minęło czasu, odkąd wyszłam ze swojej kryjówki. 30 minut? Tyle udało mi się zyskać? Czekałam już tylko na uderzenie, ale wtedy zrobiło się zamieszanie. Nagle jakiś samochód wpadł z piskiem opon w zaułek i wyskoczyło z niego 4 chłopaków miej więcej w wieku Payne'a. Zadali kilka ciosów zdezorientowanemu Donavanowi i jego bandzie, po czym szybko wpakowali bruneta do samochodu.

-Ona też jedzie z nami - rzucił poobijany chłopak krótko.
Jego koledzy byli równie zdziwieni co ja. Rzucili krótkie "wsiadaj", a ja nie mając lepszego wyjścia, wsiadłam do samochodu z obcymi chłopakami i odjechaliśmy z piskiem opon. 
Cudownie zaczynam ten wyjazd, nie ma co.  

2 komentarze: