piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 10

Tego na pewno się nie spodziewałam. Gdy tylko przekroczyliśmy metalową bramę od razu podeszło do nas kilku typów. Żadnego z nich nie chciałabym spotkać w ciemnej ulicy.

-Deadly już myślałem, że nie przyjdziesz. Słyszałem o całej akcji z Donavanem, zawsze wiedziałem, że to frajer.- odezwał się ten z samego przodu grupy po czym skierował swój wzrok na mnie.- Twoja nowa zabawka? 

Że co kurwa? Strząsnęłam rękę Liama, żeby wyglądać na bardziej niezależną. Nienawidziłam, gdy ktoś uważał mnie za słabą. A jeszcze bardziej gdy ktoś mnie nie szanował i traktował przedmiotowo. Przybliżyłam się do tego typa nabierając chwilowej pewności siebie spowodowanej gniewem.

-Żadna kurwa, nowa zabawka- rzuciłam i wyminęłam go trącając przy tym ramieniem. Super Scarlette, znowu się pakujesz w coś czego będziesz później żałowała. Odetchnęłam głęboko uspokajając się. Teraz już i tak nic nie zmieni. Ruszyłam przed siebie nie bardzo wiedząc gdzie iść. Jedyne czego byłam pewna to, żeby się nie odwracać. 

Przyspieszyłam i tak już szybki krok. Wokół było pełno stojących w grupkach ludzi stojących wzdłuż toru. Na jednej linii stało 5 samochodów w równych odstępach. Na pozór wyglądały dość normalnie, ale domyślałam się jak można je rozpędzić. Przy każdym z nich ktoś się kręcił. Kierowcy, ludzie poprawiający ostatnie rzeczy i zwykli gapie. Podeszłam do pierwszego auta, przy którym było najmniej ludzi, chcąc przyjrzeć mu się z bliska. Tak naprawdę nie wiedziałam co mam robić, nie chciałam stać sama bezczynnie, a to było pierwsze co mi przyszło do głowy. Przejechałam ręką po masce. Muszę przyznać, że lubiłam szybkie samochody, zabójczą prędkość. Nie byłam blacharą, po prostu lubiłam adrenalinę. 

-Podoba ci się? Chciałabyś wziąć udział w wyścigu? Oczywiście na miejscu pasażera- spojrzałam na wysokiego blondyna, który pojawił się obok mnie. Miał bezczelny uśmiech na twarzy i biła od niego ogromna pewność siebie. W sumie kto mi zabroni? Przez ostatnie kilka brałam udział w wydarzeniach niczym z filmu akcji. Więc nic gorszego tym razem nie mogło mi się przytrafić. Poza tym nadal byłam zła. 

-W sumie to-

-Nie chce- tuż obok mnie pojawił się Payne zabijając go wzrokiem.-Zjeżdżaj. 

-Wybacz Deadly,nie wiedziałem, że jest z tobą- pewność siebie blondyna ulotniła się w błyskawicznym tempie i już chciał odejść.

-Chcę jechać z tobą w wyścigu- rzuciłam za nim. Nie wiem co mnie podkusiło. Czułam na sobie mrożący wzrok bruneta.

-Zapomnij. Nie jestem samobójcą- usłyszałam w odpowiedzi i odszedł zostawiając nas samych. Będzie się teraz działo. Przełknęłam ślinę. 

-Co to było?

-Wystraszyłeś go. Chciałam wziąć w tym udział. 

-Słuchaj, jeśli lubisz szybką jazdę to wystarczy powiedzieć. Dałbym ci nawet jeden z naszych samochodów, ale to jest coś innego. Jedno złe słowo i masz wrogów w połowie miasta. Chodź, zaraz się wszytko zacznie- z każdym słowem jego oczy robiły się coraz jaśniejsze, mogłam zauważyć jak powoli znika z nich złość. 

-Nie będę twoją zabawką. Nie wiem ile ich było i jakie były, ale nie będę jedną z nich- dalej byłam trochę zła.

-Wiem. Jesteś inna. On też to zrozumiał- powiedział z łobuzerskim uśmiechem wskazując na tego typa, z którym przeprowadziłam niedawno "miłą pogawędkę". Omijał nas wzrokiem. Widać Payne też z nim trochę "porozmawiał".- Chodź już. 

Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę tłumu. Ustawiliśmy się jak najbliżej toru, żeby wszystko dobrze widzieć. Liam stanął za mną obejmując w talii. Nie będę oszukiwać samej siebie, czułam się bezpieczniej jak był obok.

-Co powiedział po tym jak poszłam? Mam kłopoty?- zapytałam dość cicho. Emocje opadły i zaczął pojawiać się strach. 

Brunet zaśmiał się. 

-Nie był zadowolony, ale wie, że się nie boisz. 

-Chwilowo. Gdyby nie to, że mnie wkurzył bałabym się cokolwiek powiedzieć- mruknęłam pod nosem.

-Podobało mi się to jak zareagowałaś. Właśnie tym się różnisz. Większość dziewczyn spuściłabym głowę i nic nie powiedziała. 

-Nie wiem czy to dobrze. Gdybym czasami się zamknęła i nic nie robiła, nie miałabym problemów. 

-On ci nic nie zrobi. Nie odważy się- w głos chłopaka wkradła się jakby groźna nuta, a oczy znowu pociemniały. Wzdrygnęłam się. Nigdy nie chciałabym się, żeby jego gniew skierował się przeciw mnie. Domyślałam się do czego był wtedy zdolny. Moje rozmyślania przerwał nagle głośny krzyk dopingującej publiczności. Wyścig się rozpoczął. Skupiłam wzrok na samochodach. W życiu czegoś takiego nie widziałam. Zawrotna szybkość, coraz jeden uderzał w drugiego starając się zepchnąć go z toru. Wszystko, aby tylko wygrać.

-Co jest nagrodą?- zapytałam po pierwszym kółku.

-Prestiż. Jakieś pieniądze też, ale głównie prestiż.

Ryzykowali życie dla tego? Dla zabawy, niezła rozrywka. Nagle jeden z samochodów wypadł z toru i uderzył w betonowy murek od strony pasażera. Rozpoznałam go. Kierował nim ten blondyn, z którym rozmawiałam przed wyścigiem. A na tym miejscu...

-Miałam tam jechać- przełknęłam głośno ślinę.

-Nie pozwoliłbym ci- jego pewność trochę mnie uspokoiła. Muszę nauczyć się myśleć mniej lekceważąco, bo za kilka dni będę sama musiała o siebie dbać, jego nie będzie już obok. Dam sobie radę, jak do tej pory.

Nie myślałam o tym więcej, wciągnęłam się w rywalizacje, która odbywała się na moich oczach. Miałam już swojego faworyta. Muszę przyznać, że nawet oglądając z boku było to pełne emocji. Wiedziałam już dlaczego tak dużo ludzi przyszło na tor. Gdybym mogła sama przychodziłabym tu za każdym razem. Ostatnie kółko. Zostało ich 3. Czwarty skończył po ostatnim kółku. Jednak wtedy zrobiło się jakieś zamieszanie.

-POLICJA!

No tak. Wszystko co tu się dzieje, jest nie legalne. Poczułam jak Liam ciągnie mnie za rękę w stronę parkingu. Wróciłam myślami do rzeczywistości i zaczęłam za nim biec. Nie było to łatwe w butach na obcasach, więc w biegu zdjęłam je w wzięłam w rękę. Tak lepiej. Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Wokół nas było pełno uciekających i krzyczących ludzi. W końcu. Samochód Liama. Wśliznęłam się na miejsce pasażera i gdy tylko zamknęłam drzwi ruszyliśmy. Słyszałam dźwięk syren za nami. Payne miał skupiony na drodze wzrok i spokój wymalowany na twarzy. Jakby wiedział co robi. Złapałam się rączki przy drzwiach gdy nagle skręciliśmy w mało uczęszczaną. Kolejny zakręt i znowu jesteśmy na drodze o większym ruchu. Wymijaliśmy samochody jak pachołki. Następne dwa zakręty i zaczęliśmy jechać trochę wolniej. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nie słychać już syren. Udało się. Zgubiliśmy ich.

-Tego wieczoru to na pewno nie zapomnę- mruknęłam cicho jak mi się wydawało. Odpowiedział mi śmiech. 

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział 9

Skończyłam właśnie malować rzęsy i chyba byłam już gotowa. Dalej nie wiedziałam czy dobrze sie ubrałam. Co to w ogóle było? Przyjacielski wypad? Kolacja w ramach "podziękowań"? Zwykła impreza? Randka? Nie spodziewałam się, że pójdziemy do kina, czy jakiejś mega romantycznej kolacji przy świecach. Nie chciałam nawet czegoś takiego. Nie byłam zakochana w Paynie. Był po prostu znajomym, o którym postara się zapomnieć gdy wróci do Manchesteru. Tam czekali na nią przyjaciele, rodzina. Była popularna w szkole i lubiana. Zdecydowanie, jak wróci do domu to o wszystkim zapomni. Znowu będzie tak jak kiedyś. Więc czemu w ogóle zgodziłaś się wyjść z nim dzisiaj? No właśnie, czemu? W myślach tłumaczyłam to sobie tym, że i tak nie mam nic lepszego do roboty. Tego się trzymałam i nawet nie chciałam się nad tym zastanawiać.
Spojrzałam na siebie jeszcze raz w lusterku zastanawiając się czy o to chodziło Liamowi, kiedy pytał czy wzięła "coś ładnego". Rozkloszowana spódnica, dopasowana do ciała bluzka z rękawami do łokci, skórzana kurtka i buty na wysokim obcasie, wszystko w czarnym kolorze. Po bardzo długim przeglądaniu zawartości swojej walizki, stwierdziłam, że to będzie najodpowiedniejsze, no bo w końcu nie wiedziałam nawet gdzie jedziemy, bo oczywiście brunet nie chciał nic powiedzieć. Specjalnie wybrałam ciemne odcienie, nie chciałam grać słodkiej, miłej i niewinnej. Niebieskie oczy patrzyły na mnie, wyróżniając się na tle jasnej twarzy, którą otaczały pofalowane blond włosy. Nie uważałam siebie za bardzo ładną, raczej przeciętną, więc nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie zwracali na mnie uwagę w szkole. Starałam się ignorować tych fałszywych i dbać o prawdziwych przyjaciół. Potrząsnęłam lekko głową odganiając niepotrzebne myśli. Znowu odbiegałam od tego co teraz jest ważne. A teraz było tym to, aby zobaczyć co szykował dla mnie Liam. Spojrzałam na siebie jeszcze raz.

-Dobra Scarlette, lepiej nie będzie.- mruknęłam do własnego odbicia i zaczęłam zbierać kosmetyki, wrzucając je do walizki, którą aktualnie przechowywałam w łazience, bo stwierdziłam, że będzie to najwygodniejsze. To przecież tylko kilka dni. Wyszłam z łazienki wpadając na Isabelle. Dziewczyna nie wiedziała, że wychodzę gdzieś dzisiaj, tym bardziej nie wiedziała z kim i szczere mówiąc miałam nadzieję, że uda mi się wymknąć nie będąc zauważoną. Nie chciałam nic przed nią ukrywać, po prostu nie wiedziałam co jej powiedzieć.

-Wychodzisz gdzieś.- bardziej stwierdziła niż zapytała- Nic mi nie powiedziałaś!

Rozbawił mnie oskarżycielski ton Izzy. Była wspaniała, ale nie chciałam jej nic tłumaczyć teraz, gdy sama nie wiedziałam na czym stoję.

-Wybacz Iz. Nie mam czasu teraz nic opowiadać, ale obiecuję, że jak wrócę to porozmawiamy!- powiedziałam prawie zbiegając po schodach. Z ręką na klamce odwróciłam się jeszcze z łobuzerskim uśmiechem, bo przypomniało mi się coś o czym mówił Payne.- Baw się dobrze z Niallem!

Zatrzasnęłam drzwi nie dając kuzynce nic powiedzieć. Lubiłam się z nią droczyć, więc nie mogłam przepuścić takiej okazji.

Na podjeździe stał ten sam czarny samochód, którym wracali od Donavana, widać należał do Liama. Sam właściciel opierał się niedbale o maskę z wyraźnym zamyśleniem malującym się na twarzy. Podeszłam do niego i odchrząknęłam zwracając tym samym na siebie uwagę bruneta, który zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu nic nie mówiąc, a jedynie uśmiechnął się. Odsunął się od maski i dalej milcząc usiadł za kierownicą. Serio? Żadnego ładnie wyglądasz? Czy otworzenia drzwi samochodu? Tak zawsze robił chłopak na idealnej randce prawda? To nie jest randka. skarciłam siebie w myślach. Nie czekając dłużej wsiadłam do samochodu i ruszyliśmy. Chłopak znowu nic nie mówił co już powoli działało mi na nerwy, nie mogłam wysiedzieć tak dłużej.

-Możesz mi już powiedzieć gdzie jedziemy?

-Przez TO wszystko nie widziałaś miasta, a po to tu przyjechałaś, więc na początek zobaczysz całe jednocześnie. A dalsza część to niespodzianka.

Westchnęłam zrezygnowana. Dalej nic konkretnego nie wiedziałam. Resztę drogi minęła w ciszy. Gdy się zatrzymaliśmy wyszłam z samochodu i szłam obok Payne'a w tylko jemu znanym kierunku. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jesteśmy pod London Eye. Myślami do tej pory byłam całkowicie gdzie indziej. Po raz kolejny otrząsnęłam się ze zbędnych przemyśleń i wróciłam do otaczającej mnie rzeczywistości. Zdziwiłam się, że chłopak nie stanął w kolejce jak inni tylko podszedł do jednego z pracowników obsługi mówiąc coś do niego po cichu, ten pokiwał głową i wskazał, żeby iść za nim. Liam uśmiechnął się do mnie dając znać, żebym szła za nim. Młody chłopak w uniformie przepchnął się na sam przód kolejki mówiąc coś do ludzi tam stojących. Pokręciłam głową, to nie jest normalne. Wsiedliśmy do wagonika jako jedyni i ruszyliśmy powoli w górę. Gdy byliśmy już trochę wyżej, mogłam zobaczyć prawie całe miasto. Londyn nocą był cudowny. Miasto, które nie śpi. Dokładnie tak jak to sobie wyobrażałam. Stałam przy samej szybie z otwartą buzią z zachwytu. Zamknęłam pospiesznie usta gdy tylko uświadomiłam sobie jak głupio musze wyglądać. Usłyszałam śmiech Liama tuż obok siebie.

-Robi wrażenie. A później będzie jeszcze lepiej.

-Mogę ci zadać kilka pytań?- rzuciłam szybko odbiegając całkowicie od tematu. Musiałam spróbować.

-Nie obiecuje, że odpowiem na wszystko.

Czyli to znaczyło tak.

-Nie boisz się Donavana, mógłbyś go łatwo zniszczyć, więc czemu zgadzasz się "załatwiać dla niego sprawy"?

Zaśmiał się po raz kolejny.

-Wiem, że mógłbym go zniszczyć, mam więcej znajomości, ale wiem, że on tym wszystkim nie kieruje, ktoś stoi nad nim, ktoś wpływowy, a ja liczyłem na to, że w końcu poznam tego kogoś. Sama rozumiesz to byłaby bardzo korzystna znajomość.Wtedy już nikt nie mógłby nam zagrozić. Układy, to się w tym wszystkim liczy. Ale to koniec. Nie zamierzam nic więcej dla niego robić, sami damy sobie radę.

Nie spodziewałam się tak wyczerpującej odpowiedzi, to mnie zachęciło do kolejnych pytań.

-Dlaczego zdecydowałeś się na takie życie, zamiast normalności, żyjesz na krawędzi.

Jego oczy pociemniały trochę, ale zaraz znowu miały normalny odcień.

-Tego ci jeszcze nie powiem.

Jeszcze. Czyli jest nadzieja. Dobra trzeba teraz rozluźnić atmosferę.

-Więc, dlaczego "Deadly"?- zapytałam z lekkim uśmiechem, który chłopak na szczęście odwzajemnił.

-Zauważyłaś. Jak mówiłem, mam wyrobioną reputację w tym mieście, cokolwiek zrobimy odbija się to echem w okolicy. No i nie lubię gdy ktoś robi coś nie po mojej myśli.

Nie chciałam myśleć co się stawało z osobą, która go "zawodziła". Nie teraz.

-Zayn, Louis, Harry i Niall traktują cię jak szefa.

-Nigdy nie "ustalaliśmy szefa". Nie ma go. Jesteśmy równi, to moi bracia, jedyna rodzina. Słuchają mnie, bo myślę rozsądnie i umiem planować.

Nie zgadzałam się, zdecydowanie stał nad nimi, przynajmniej według mnie, ale nie chciała się kłócić. Zauważyłam, że są znowu na samym dole. Tak szybko?

Wyszłam ze szklanej kapsuły zawiedziona. Zdecydowanie za szybko to minęło. Wsiedliśmy znowu do samochodu i ruszyliśmy z piskiem opon, na co wywróciłam oczami. Zdecydowanie panowała lepsza atmosfera, a cisza nie była tak bardzo nieznośna, teraz była czymś bardziej naturalnym. Zauważyłam, że opuściliśmy centrum i znajdowaliśmy się na jakichś przedmieściach, zdecydowanie nieprzyjaznych. Przełknęłam głośno ślinę zwracając na siebie uwagę bruneta.

-Wiesz, że ze mną nic ci się nie stanie, prawda?- zapytał z delikatnie uniesionymi kącikami ust. Nie rozumiałam dlaczego ludzie się go tak boją. Przy mnie zawsze był... No właśnie, nie był miły, przyjazny, delikatny...  Raczej opiekuńczy. Chyba to najlepsze określenie. Tak czy inaczej na pewno nie był groźny.

-Wiem.- odpowiedziałam krótko trochę się rozluźniając. Liam zatrzymał samochód,  po czym wysiedliśmy z samochodu. Wokół było pełno samochodów prawie tak dobrych jak ten, którym my przyjechaliśmy. Z daleka dochodził jakiś hałas, ale nie mogłam nic konkretnego rozpoznać. Dogoniłam Liama i przeszliśmy przez bramę w jednym z bloków. Hałas od razu się wzmógł. Krzyki, dźwięk silników, pisk opon. Gdzie my do cholery jesteśmy?! Liam przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem. Nie odepchnęłam go.

Przekroczyliśmy metalową bramę i wtedy to wszystko zobaczyłam. Tłum ludzi zgromadzeni między sportowymi samochodami.
Wyścigi samochodowe.
Nielegalne.

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 8

Po długim prysznicu trochę uspokoiłam nerwy i zaczęłam znowu myśleć racjonalniej. Wyszłam z salonu całkowicie zapominając o Izzy, ale wiedziałam, że sobie poradzi, jesteśmy podobne w tym do siebie, zawsze dajemy sobie radę. Wyszłam spod prysznica, szybko wytarłam się ręcznikiem i przebrałam w czarną koszulkę i szare spodnie dresowe Liama. Musiałam podwinąć kilka razy nogawki, żeby się o nie nie zabić przy chodzeniu no i jak zwykle lewa musiała być podwinięta aż do kolana. Taki dziwny zwyczaj. Poskładałam moje brudne ubrania i wyszłam z łazienki kierując się do pokoju Payne'a. Chłopak siedział w fotelu z zamkniętymi oczami i z głową opartą o ścianę. Położyłam ręcznik i ubrania na podłodze i podeszłam do szafy. W sumie zachowywałam się jakbym była u siebie, ale to przez złość na tą całą sytuację, do której sama doprowadziłam. Było siedzieć wtedy w hotelu. Teraz i tak nie mogłam tego zmienić, ale złość została. Pokręciłam głową i wróciłam do szukania potrzebnej rzeczy.

-Czego szukasz w mojej szafie?- zapytał brunet akcentując słowo "mojej". Po jego głosie słyszałam, że był rozbawiony. Dziwne, ja wtedy mogłabym zabić wzrokiem.

-Tego.- rzuciłam wyciągając ciemny koc. Czy wszystko tu musi być w mrocznych barwach? Jakby mieszkańcy tego domu chcieli powiedzieć "patrzcie jacy jesteśmy groźni, mamy czarne koce i śpimy z bronią pod poduszką". Scarlette, to było słabe. Chyba trzeba popracować na sarkastycznymi uwagami. Podeszłam do łóżka i dosłownie czułam wzrok chłopaka na sobie. Wzięłam dwie z masy poduszek służących w prawdzie za ozdoby, ale w końcu to jedna noc, da się przetrwać i zaczęłam kierować się do wyjścia.

-Możesz mi powiedzieć gdzie się wybierasz?- zapytał Liam stając przede mną.

-Na dół do salonu. W końcu musimy z Izzy mieć pod czym i na czym spać.- odpowiedziałam jakby to było oczywiste.

-Nie żartuj, możesz spać u mnie. Możesz mi wierzyć, że moje łóżko jest o wiele wygodniejsze od kanapy- rzucił z łobuzerskim uśmiechem. Lubiłam ten uśmiech. Przypomniało mi się, jak jeszcze kilka godzin temu chłopak zasłonił mnie własnym ciałem, przed strzałami i tak w sumie to mógł mnie tam zostawić i mieć spokój. Jako jedyny był miły, chociaż domyśliłam się, że nie zdarzało się to często. Uratowałaś mu życie, musiał być miły. Niby tak, ale z każdą godziną wątpiłam, czy aby na pewno coś zmieniłam, chyba teraz bardziej byłam przekonana, że reszta chłopaków zdążyłaby na czas. Tak czy inaczej to wszystko razem sprawiało, że polubiłam go. Chociaż w sumie to złe określenie. Bardziej zadziwiał mnie? Fascynował? Zaskakiwał? Tak to chyba najlepsze określenie. No i był cholernie przystojny. Otrząsnęłam się z tych myśli. Znam go 4 dni. Nie będę z nim spała.

-Nie zostawię Iz, poza tym wolę kanapę- odpowiedziałam trochę na przekór.

-Jestem pewny, że Niall przyjmie do siebie Isabelle- że co? Coś mnie ominęło? No chyba raczej nie.

-Dobranoc Liam.- powiedziałam wymijając go, ale zatrzymałam się jeszcze w drzwiach.- I dziękuje.

Nie czekając dłużej wyszłam na korytarz i zbiegłam po schodach na dół. Nikogo tam nie było. Na nasze szczęście okazało się, że kanapa jest rozkładana. Świetnie, bo już myślałam, że będziemy łączyć jeszcze fotele. Izzy chyba musiała usłyszeć, że coś się dzieje, bo po kilku minutach pojawiła się w salonie. Gdy zobaczyła co robię uśmiechnęła się.

-Wiedziałam, że coś wykombinujesz.- Nie wiedziałam do końca o co jej chodzi, więc nic nie odpowiedziałam.

Wzięłam jedną z poduszek i rzuciłam się wręcz na kanapę przykrywając kocem, po chwili to samo zrobiła moja kuzynka. Wszyscy byli zmęczeni. Nikt nie spał od dwóch dni, więc nic dziwnego, że już po chwili zaczęłam odpływać w ciemność, gdy wyrwał mnie głos Isabelle.

-Scarlette jak tam było? Bałaś się?- zapytała bardzo cicho.

-Do dupy Iz. Nawet bardzo.  Nie wiadomo czego spodziewać się po Donavanie. On jest... nieprzewidywalny.

-Myślisz, że gdy wrócimy do domu to wszystko się skończy? W sensie zostawią nas w spokoju i zapomną?

-Chciałabym. W sumie nie wiedzą nawet w jakim mieście mieszkamy. Może się uda.- zostało nam jeszcze 3 dni pobytu tutaj. Nie możemy się w ciągu tego czasu dać zabić. Tyle.- Musimy uważać do końca wyjazdu.

Brunetka nic nie odpowiedziała. Pewnie myślała o tym co ja, że całkiem inaczej wyobrażałyśmy sobie ten tydzień spędzony tutaj. Nie skarżyła się, za to ją kochałam. To ostatnia myśl, która przyszła mi do głowy zanim w końcu zasnęłam.

*

Gdy się obudziłam w domu panowała cisza. Zorientowałam się też, że Izzy nie ma koło mnie. Wstałam przecierając oczy i kierując się do kuchni. Byłam strasznie głodna. Nie wiele jadłam przez ostatnie kilka dni. Mogłam zrobić tosty, naleśniki, jajecznicę, omlety czy masę innych rzeczy, ale byłam na to za leniwa. Kanapki z serem i ketchupem mnie zadowalały. Gdy popijałam już sobie cappuccino po śniadaniu do kuchni wszedł Zayn. Nie był zaspany, czyli musiał być na nogach już jakiś czas. Kiwnął mi tylko głową i nic nie mówiąc zabrał się do przygotowywania jedzenia. Odchrząknęłam chcąc przerwać ciszę. Nie chciałam się z nimi kłócić, mogłam źle na tym wyjść.

-Wiesz gdzie są wszyscy?- zapytałam dość przyjaźnie, tak mi się przynajmniej wydawało.

-Jen i Louis gdzieś wyszli, Niall i Isabelle znowu się o coś kłócą, Harry właśnie przyszedł.- rzucił wskazując na chłopaka, który pojawił się w kuchni. 

-Cześć.- rzucił w pośpiechu i dopadł do lodówki wyciągając z niej tonę rzeczy. 

-A Liam?- nie ukrywam, ze mnie to interesowało, ale starałam się zabrzmieć obojętnie. 

-Musiał wyjść załatwić parę spraw. - odpowiedział akcentując ostatnie słowo. Wolałam nie znać tych spraw. Tak był lepiej. Z tego wychodziło, że muszę siedzieć sama lub z Zaynem i Harrym, którzy właśnie rozsiadali się na jeszcze nie pościelonej kanapie. Nie chciałam chodzić jak cień za Isabelle no i poza tym postanowiłam, że postaram się być miła dla reszty, skoro już mnie nie nienawidzą. Wzięłam swój kubek i rozsiadłam się na fotelu przed telewizorem. Zobaczyłam na zegarku, że dochodzi już 20. Matko, przespałam tyle godzin. W telewizji leciał jakiś film, więc wpatrywaliśmy się w niego bezmyślnie. Nawet nie wiem ile czasu minęło, gdy wrócił Payne. 

-W końcu wstaliście.- rzucił na powitanie dosiadając się. 

-Mógłbyś mnie zawieść do hotelu? - spytałam od razu. 

-Lepiej, żebyście jeszcze zostały. 

-Tak wiem, ale muszę wziąć kilka moich rzeczy. 

-To okey, możemy pojechać.


*

Było już po 20, więc Anne była w pokoju. Weszłam tam sama, bo tak będzie spokojniejsza. Była wystarczająco zdenerwowana. Wytłumaczyłam krótko, że nie możemy jeszcze wrócić, ale, że jesteśmy bezpieczne i nie musi się o nas martwić, tylko, żeby się cieszyła wyjazdem. Chyba ją przekonałam, bo wydawało mi się, że się rozluźniła trochę. To dobrze, chociaż taki plus, że ona nie będzie miała zwalonego wyjazdu. Spakowałam w torbę trochę moich rzeczy i Isabelle. Pożegnałam się z Anne i wyszłam. Uważałam, żeby na korytarzu hotelu nie zobaczył mnie nikt z grupy, w końcu podobno leżałam z gorączką. Nie chciałam pytań. Wrzuciłam torbę do bagażnika samochodu i usiadłam na miejscu pasażera. 

-Mam nadzieję, że zabrałaś coś ładnego, bo idziemy dziś na miast.- powiedział z tym swoim charakterystycznym uśmiechem Liam. 


***
Dziękuje za każdy komentarz. Liczba wyświetleń motywuje, ale komentarze o wiele bardziej. Poważnie, wtedy wiem, że mam dla kogo to pisać, a czasami się zastanawiam czy w ogóle warto. Więc będę wdzięczna za każdą opinię. 
I dziękuje też Emi za motywację, to dzięki niej w ogóle powstało to opowiadanie <3 

Jeszcze raz dziękuje i zachęcam do komentowania. 
Kocham was xx. 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 7

Obudził mnie dźwięk strzałów i jakieś krzyki. Zaspanymi oczami spojrzałam na mały zegarek. Wskazywał 3.47. Zerwałam się z łóżka, bo dopiero dotarło do mnie co się dzieję i gdzie jestem. Podeszła do drzwi i nacisnęłam klamkę, ale nic z tego, dalej byłam zamknięta. Wyjrzałam przez dziurkę od klucza. Widziałam kawałek korytarza, ale nic poza tym, no tak, pewnie wszystko działo się w tym dużym pomieszczeniu, które mijaliśmy, jak mnie tu prowadzili, to miejsce Donavana. Zdenerwowana chodziłam w tą i z powrotem po malutkiej przestrzeni, a minuty mijały. Dochodziła już 4, gdy w końcu usłyszałam jak ktoś biegnie korytarzem i zatrzymuje się przy moich drzwiach. Nie myśląc dłużej schowałam się za jedyną szafką w tym pokoju. Gdy tylko się schowałam, w drzwiach stanął mój "kochany ochroniarz" Matt. Rozejrzał się szukając mnie wzrokiem, po czym ruszył w stronę łazienki, wykorzystując chwilę jego nieuwagi wybiegłam na korytarz, zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam je na klucz, który dalej siedział w zamku. Plus 20 do zajebistości za kreatywność, Scarlette, pomyślałam z zadowoleniem.

Ruszyłam za odgłosami strzałów i dotarłam dokładnie tam, gdzie myślałam, że wszystko się dzieje. Schowałam się za dobudowaną ścianką skąd miałam dobry widok i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przypominało to, w którym trzymali mnie na początku, jednak po lewej stronie stało biurko i duże krzesło. Przypominało to mini biuro, to tutaj musiał spędzać większość czasu Donavan. Właśnie ten wspomniany i znienawidzony przeze mnie człowiek siedział schowany za jednym z pudeł. Wokół podobnie częściowo schowanych było kilku napakowanych gości. Po drugiej stronie, bliżej drzwi był Liam, Zayn, Niall, Harry i Louis. Coraz któryś wychodził z ukrycia i oddawał kilka strzałów w stronę przeciwnika.W powietrzu cały czas słychać było krzyki i wystrzały. Niallowi udało się trafić Josha, jeśli dobrze pamiętam. Padł na ziemie bez życia. Z głowy wypływała mu krew. Oczy były szeroko otwarte. Jestem pewna, że zapamiętam ten widok na długo. Nie wiedziałam co mam zrobić. Przebiec po prostu przez magazyn i zacząć uciekać stąd jak najdalej? Czekać jak idiotka aż ktoś mi powie, że mogę wyjść. A może w końcu się pozabijają wszyscy? Wrócę wtedy do Manchesteru, do mojego pokoju, przyjaciół i o wszystkim zapomnę? Ta myśl najbardziej mi się spodobała, ale wiedziałam, że nie mogę tak zrobić. Moje przeklęte sumienie mi nie pozwalało. Rozejrzałam się się po miejscu, w którym przebywałem. Było tu średniej wielkości okno. To chyba najlepsza opcja. Przysunęłam po cichu jakąś skrzynkę, otworzyłam je i wyskoczyłam.

Byłam na zewnątrz, od tej strony gdzie znajdował się mój wczorajszy plac ćwiczeń. W głowie szybko zrobiłam mini symulację gdzie jestem .i w którą stronę mam pójść. Obeszłam budynek na około i weszłam z powrotem do środka. Mój plan nie był zbyt skomplikowany ale nie wiedziałam co innego mogłabym zrobić. Przeszłam kawałek korytarzem i na szczęście trafiłam pod te drzwi, które chciałam. Kawałek ode mnie stali Liam z resztą chłopaków, jednak byli tak zajęci strzelaniem, że mnie nie zauważyli.

-Liam. Liam. Liam!- zaczęłam od szeptu, ale chłopak mnie nie słyszał dopiero gdy prawie krzyknęłam zwrócił na mnie uwagę. Reszta dalej była zajęta walką.

-Scarlette. Na reszcie.- odetchnął z... ulgą? Nie miałam czasu, żeby się zastanawiać nad tym dłużej.- Wycofujemy się!
Oczywiście tym razem, zareagowali nie tylko banda Payne'a, ale też Donavana. Zaczęli wychodzić ze swoich kryjówek i podwoili ilość strzałów. Poczułam jak ktoś przyciąga mnie do siebie. Podniosłam głowę i zobaczyłam Liama. Miał skupienie wypisane na twarzy, niemal mogłam wyobrazić sobie co dzieje się teraz w jego głowie. Chyba musiał wyczuć jak szybko bije moje serce, bo przysunął mnie jeszcze bliżej i zaczął kierować się w stronę wyjścia. Nagle z pistoletu bruneta przestały wylatywać pociski.
-Cholera!- zaklął i rzucił broń gdzieś do boku.- Uciekaj. Samochód stoi tam gdzie gadaliśmy z Donavanem. Zaraz do ciebie dołączymy. JUŻ!

Jego ton mówił, że nie przyjmuje sprzeciwów, więc zaczęłam biec ile sił. Nie oglądałam się. Wiedziałam, że sobie poradzą. Ja jestem tylko przeszkodą. Przyspieszyłam jeszcze zostało mi jakieś 300 m i wtedy wpadłam na coś twardego i wysokiego. Zostałam przyciągnięta do tego czegoś i poczułam zaciśnięte ramię na szyi.

-Błąd księżniczko. Dużo będzie cię to kosztowało.- usłyszałam przy samym uchu znienawidzony głos.- Poczekamy sobie tu na twoich kumpli, co ty na to?

Nie wiedziałam jak się tu znalazł. Przecież był w środku! Tylne wyjście, idiotko. Po chwili pojawiło się czterech "ochroniarzy", którzy przeżyli. Zaraz wpadli też Liam i jego banda. Zatrzymali się widząc nas przed sobą.

-Było fajnie, ale wiesz, czas to skończyć. Powinieneś był ją zostawić, byłoby to korzystne dla nas obu, Deadly.

Payne przemilczał to. Przestałam się wsłuchiwać w ich rozmowę, bo właśnie sobie coś przypomniałam. Nóż. Nie było szans, żebym teraz po niego sięgnęła. Zaczęłam dawać jakieś dziwne znaki Liamowi, mając nadzieję, że mnie zauważy i zrozumie. Reszta chłopaków zwróciła na mnie uwagę. Nie wiem czy mnie zrozumieli, ale wiedzieli, że coś kombinuję i to wystarczyło.

Kopnęłam Donavana z całej siły w piszczel. Puścił mnie i rozpętał się chaos. Zaczęła się walka wręcz. Wyjęłam nóż z mojej genialnej kryjówki. Nie zabiłabym nikogo, był tylko do obrony. Chłopcy dawali sobie radę. Nie chciałam dalej przeszkadzać. Po prostu ruszyłam biegiem i pokonałam ostatnie 300 metrów. W końcu znalazłam się przy samochodzie i wśliznęłam się na tylne siedzenie. Nie czekałam długo gdy wpadł też Louis i Liam. Ruszyliśmy z piskiem opon, za nami jechał drugi samochód. Musieli nim jechać Zayn, Niall i Harry.

-Będą nas gonić?- udało mi się w końcu wydusić siebie.

-Nie dadzą rady przez jakiś czas. Nieźle oberwali i stracili kilku ludzi.

Odetchnęłam i o nic więcej nie pytałam. Gdy zajechaliśmy pod dom od razu ruszyłam do środka, gdzie w salonie czekały Jen i Izzy. Ta druga od razu rzuciła się na mnie ściskając mocno. Zaraz pojawiła się też reszta. Przyjrzałam się im. Byli cali brudni, poobijani i każdy miał jakieś krwawiące rany. Usiedliśmy wyczerpani na kanapach i pokrótce streściliśmy co się wydarzyło.

-Iz, dzwoniłaś do Anne?- zapytałam ziewając, w końcu spałam 3 godziny przez 2 dni.

-Tak, będzie nas kryła. Mamy 39 stopni gorączki, zaraziłam się od ciebie, a ty już w Polsce byłaś trochę przeziębiona, pogoda londyńska tylko pogorszyła sprawę. Taką historyjkę usłyszała nasza przewodniczka.

Super, mamy spokój.

-Możecie odwieść nas do domu? Chcę odpocząć.

-Słaby pomysł. Do nas boją się przyjść, ale do was nic im nie przeszkadza- zabrał głos Liam.

-Mamy u was siedzieć do końca wyjazdu?

-Po prostu dzisiaj zostańcie.

Myślałam, że któryś z chłopaków się sprzeciwi, ale nie.

-Super. Daj mi swoje ciuchy, bo chcę się wykąpać i pójść spać- rzuciłam ze złością i nie czekając na niego ruszyłam schodami na górę do jego pokoju. Po chwili usłyszałam za sobą kroki.


***

Dobra mamy 7 rozdział. Mam nadzieję, że wam się podoba. Cieszę się z liczby wejść, nie spodziewałam się, że tyle osób będzie to czytać. No i proszę też o komentarze, bo to bardzo dużo dla mnie znaczy. A no i jeszcze jedno, jeżeli chcecie być informowani to napiszcie w komentarzu xx

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 6

Przełknęłam ślinę starając się uspokoić. Będzie dobrze, będzie dobrze, musi być dobrze, przecież Liam i reszta będą na czas, cały czas powtarzałam sobie w głowie ten wierszyk. Wtedy wpadło mi coś do głowy.
-Liam! Powiedz Izzy, żeby zadzwoniła do Anne i powiedziała, że wszystko z nami w porządku, ale wrócimy dopiero jutro, żeby się nie martwiła.- wypowiedziałam wszystko bardzo szybko i cicho, bo Donavan i reszta byli coraz bliżej.
-Uwierz, to teraz nie jest twój największy problem. Isabelle na pewno wszystkim się zajmie.- odpowiedział patrząc na mnie jak na wariatkę. No tak. Zaraz zacznę walkę o każdą kolejną minutę życia, ale martwię się o to, żeby Anne się nie martwiła, jestem idiotką. Nie mieliśmy czasu na dalszą rozmowę, bo Donavan był już dostatecznie blisko, żeby nas usłyszeć.

-Deadly. Myślałem, że będziesz bardziej się opierać za nim nam ją oddasz.

Deadly. Znowu to samo określenie. Liam wzruszył tylko ramionami.

-Ona nic dla mnie nie znaczy. Louis jest jednym z nas. To korzystna wymiana dla nas obu. Chociaż, nie wiem do czego ona jest ci potrzebna- sposób w jaki to wymawiał... Zwątpiłam czy naprawdę mi pomogą. Teraz stał się obojętny, wręcz zimny, jakby nic go nie obchodziło. Przełknęłam ślinę po raz kolejny, nie mogę dać się zwariować, w końcu obiecał.

-Nie twój interes. Zabieraj tych dwoje i jesteś wolny- wskazał głową na Louisa i Jen, którzy stali już przy Paynie. Brunet jeszcze raz na mnie spojrzał obojętnie, odwrócił się i odszedł. Tak po prostu, bez słowa. Chociaż co miał powiedzieć?

Gdy zniknęli nam z oczu momentalnie pojawiło się przy mnie dwóch ludzi Donavana.

-Słodkich znów skarbie- rzucił z złośliwym uśmiechem szef całej tej bandy i wtedy jeden z tych goryli przy moim boku przyłożył mi jakąś chustkę do ust i wszystko zaczęło powoli znikać.

***

Nie odezwałem się przez całą drogę, myślami byłem gdzie indziej. Co chwilę zerkałem tylko na zegarek obliczając ile jeszcze zostało do naszej akcji. Za dużo, zdecydowanie za dużo. Mogą ją zabić kilka razy w tym czasie. Spokojnie, przecież Niall i Harry pilnują ich i dadzą znać jakby działo się coś złego. Właśnie. Wyjąłem szybko telefon i wybrałem numer blondyna.

-Co się dzieje? 

-Uśpili ją czymś zaraz jak odjechaliście. Jesteśmy pod ich magazynem, dwóch pilnuje wejścia. W środku jest trzech plus Donavan.Nie podchodziliśmy jeszcze bliżej, na razie jest i tak nieprzytomna, więc nic jej nie zrobią. 

-Nie spuszczajcie jej z oczu. Nic nie może się jej stać, jasne? 

-Przecież wiesz.

Rozłączyłem się i przyspieszyłem jeszcze bardziej. 

-Powiesz mi co się dzieje? - spytał w końcu Louis.

-Odbijamy Scarlette.

-Kurwa, Liam, mamy dla niej ryzykować życie? 

-Ona ryzykowała swoje dla mnie i nawet mnie nie znała, więc pora spłacić dług. Nie musisz w niczym brać udziału, możesz zostać z Jen w domu- odpowiedziałem spokojnie. Będzie ciężej bez Lou, ale damy sobie radę. 

-Wiesz, że jestem z tobą. Poza tym mam swoją osobistą zemstę.

Domyśliłem się, że chodzi o to co wydarzyło się tej nocy, ale nie chciałem wypytywać o nic więcej. To nie moja sprawa, jeżeli będzie potrzebował pomocy to powie. W końcu dojechaliśmy, zauważyłem, że w oknie pojawiła się Izzy.

-Cholera, Payne! Kolejna dziewczyna?!  


***

Powoli zaczynałam kojarzyć co się dzieje wokół mnie. Wokół panowała cisza. Przypomniałam sobie wszystko co się działo zanim straciłam przytomność i momentalnie otworzyłam oczy. Byłam sama, odpowiadało mi to, bo mogłam się spokojnie rozejrzeć. Siedziałam na jakimś krześle z przywiązanymi do niego kostkami, a nadgarstki były przywiązane z tyłu, za plecami. Znajdowałam się w jakimś magazynie, wszędzie walały się jakieś skrzynki, pudełka i narzędzia. Jedyne światło do pomieszczenia wpadało przez małe okienko. Nie miałam zegarka, ale przez wpadające światło strzelałam, że było koło południa. Czyli jeszcze kilka godzin. Niestety moja błoga samotność właśnie się skończyła. 

-W końcu się obudziłaś.- Donavan uśmiechnął się z jakimś zadowoleniem wymalowanym na twarzy. 

Nie odpowiedziałam, nie miałam nic mu do powiedzenia.

-Weszłaś nam ostatnio w drogę, nie może ci to ujść na sucho. Wiesz, straciłbym wtedy moją złą reputację.- znowu ten obrzydliwy uśmiech, widać rozśmieszył go własny żart.- Ale szkoda mi zabijać kogoś z tak ładną buźką. No i masz zadziorny charakter, nie boisz się. Mogłabyś nam się przydać. Więc masz wybór: możesz z nami zostać, będziesz dla nas pracować, nic ci się nie stanie, co więcej będziesz miała zapewnioną ochronę. Drugą opcję znasz. 

Dalej milczałam. Wiadomo musiałam wybrać życie. Nie zamierzałam nic dla nich robić, ale trzeba przetrwać.

-Jaką mogę mieć pewność, że mnie nie zabijesz, jak ci się znudzę i nie będę już potrzebna? Taka dziewczynka od brudnej roboty.

-Żadnej. Powinnaś się cieszyć, że w ogóle daje ci taką szansę, więc z łaski swojej doceń to.

Podszedł niebezpiecznie blisko, a jego ton się zmienił. Teraz się go bałam.

-Chcę żyć.

-Świetnie. Matt. Josh. - do środka weszło dwóch gości, którzy byli wtedy z nami na dworze.- Będziecie towarzyszyli naszej nowej wspólniczce, żeby nie zrobiła niczego głupiego, jak ucieczka na przykład. Na początek coś łatwego. Dostarczysz mi pewną paczkę spod tego adresu.

Dał mi karteczkę, na której była nazwa jakiejś ulicy i numer.

-Nie znam Londynu. To bez sensu. Nie możesz wysłać ich po to?

-Nie. Musisz poznać ten interes. Zawiozą cię we właściwe miejsce. Lepiej się zbierajcie.

***

Całe to zadanie było nudne i bez sensu, ale dało trochę czasu. Okazało się, że miejsce, do którego musimy dotrzeć znajdowało się po drugiej stronie miasta. Zanim wyruszyliśmy była już 15, a wróciliśmy dopiero po 21, bo moi cudowni ochroniarze musieli załatwić jeszcze jakieś swoje sprawy. Nie odstępowali mnie na krok, przez co nie było nawet mowy o ucieczce. Donavan wydawał się być zadowolony.

-Zrobiłam co kazałeś, mogę iść odpocząć?- trzęsło mną wewnętrznie, że muszę udawać i pytać o takie głupie rzeczy, tylko, żeby utrzymać pozory uległej. Miałam ochotę robić wszystko na przekór jemu, ale nie, teraz nie mogłam na to sobie pozwolić, muszę wytrzymać jeszcze trochę. Aby do 3, wtedy wszystko się zacznie. 

-Nie. Najpierw musimy sprawdzić co umiesz.- powiedział wychodząc na zewnątrz. Zacisnęłam zęby i poszłam za nim. Z tyłu za magazynem znajdowała się mała polanka, a wokół był las. Podeszliśmy do jednego z drzew, na których znajdowała się duża tarcza.- Spróbuj trafić w sam środek. 

Matt podał mi pistolet. Nigdy nie trzymałam broni w ręku. Zagryzłam wargę. 

-Nie próbuj.- mój kochany szef pokręcił głową wskazując na Matta i Josha, którzy stanęli w małej odległości trzymając broń w pogotowiu. 

Westchnęłam i przeładowałam broń jak to robią na filmach i wycelowałam w tarczę. Nie trafiłam nawet w drzewo. Nie jestem urodzonym mordercą. 

-Jeszcze raz. 

Strzał. Znowu nic. Kolejny. Tym razem tylko w drzewo. Nie starałam się jakoś specjalnie nie trafiać. Po prostu nigdy tego nie robiłam, to nie jest jakiś pieprzony film akcji, gdzie dziewczyna trzyma pierwszy raz broń w ręku i trafia w głowę przeciwnika. To prawdziwe życie. 

-Wystarczy. Teraz zobaczymy jak walczysz. 

Super. Przez następną godzinę musiałam unikać ciosów kolejnego z kumpli Donavana. Ten był najszczuplejszy z nich, najmniej napakowany, ale najbardziej zwinny. Nie starał się jakoś specjalnie zrobić mi krzywdę, nawet się nie męczył, ale ja już po 20 minutach złapałam zadyszkę, bo głównie przed nim uciekałam. On chyba naprawdę chce mnie przygotować do życia w całym tym syfie, który nazywają interesami. To chore. Później musiałam wysłuchać co robiłam źle i przez kolejną godzinę powtarzać ruchy tego typa. Przykładałam się, to akurat może mi się przydać. Gdy już padałam na twarz, Donavan zgodził się dać mi spokój i zaprowadził do małego pokoiku. Podobno mamy tu spędzić tydzień, później się przenosimy, tak mi powiedział. Gdy wyszedł usłyszałam jak zamyka drzwi na klucz. Cudownie. Rzuciłam się na łóżko ledwo żywa. Mimo wszystko pokój nie był obskurny, a obok niego znajdowała się mała łazienka, ale i tak nie miałam ochoty spędzić tu dużo czasu, najchętniej już bym uciekła. Mały zegarek wskazywał północ. Czyli jeszcze trzy godziny. Mogę jeszcze chwilę się przespać, oczy same mi się zamykały. Musiałam odpocząć, chociaż chwilę. Odpłynęłam, zanim zdążyłam pomyśleć o czymś jeszcze.